sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 7

Erys

Widząc przed sobą osobę, nie należącą do personelu, pacjentów ani niczego podobnego, miałam ochotę zawrócić i zamknąć się tam na kolejne godziny. Może na początku cieszył mnie fakt, że przyjdą tu ludzie z liceum, ale teraz? Wycofuję wszystko co powiedziałam, chcę aby wrócili do tej swojej durnej szkoły i zostawili ośrodek w spokoju, a na pierwszym miejscu był chłopak o włosach blond kolorze, zaróżowionych policzkach i jasnych oczach, z których tryskała energia. Był całkowitym przeciwieństwem mnie, nie wiedział jak to jest, gdy świat zwala ci się na głowę, nie wiedział, jak to jest dotknąć dna, nie wiedział nic o prawdziwym życiu. Był po prostu dzieciakiem, którego nigdy nie dotknęło nieszczęście. Skąd to wiem? Oczy są odzwierciedleniem człowieka, w nich możemy zobaczyć dosłownie wszystko, nie ważne czy jest to mało możliwe, czy też w ogóle - one pokazują nam wnętrze drugiej osoby.
Odwróciłam wzrok, znajdując nieistniejący punkt zaczerpnięcia przed sobą. Już miałam dosyć jego obecności i tego stylu bycia, którym biło aż tutaj: jestem wolnym człowiekiem i wolno mi wszystko.
- Chodź - panującą ciszę przerwała Stephanie, kładąca swoją dłoń na moich plecach, zachęcając mnie tym gestem abym ruszyła. Postawiłam niepewne kroki, ostatni raz mierząc chłopaka. Widząc moje spojrzenie, przełknął głośno ślinę od razu znajdując się po stronie mojej podopiecznej.

Obracałam w dłoni wyjętą kartę z talii. Pustym wzrokiem analizowałam ją na nowo i na nowo, jakby za każdym razem jej kształt, detal, kolor, wielkość ulegały zmianie, a ja wszystko od nowa zapamiętywałam. Zaprzestałam tej czynności, łapiąc kawałek tekturki w dłonie i z delikatnie przymrużonymi oczami, z uwagą przyglądając się namalowanemu pajacowi na jego środku, z czubatymi butami i czapką z niewielką ozdobą jakim był dzwoneczek. Napisany pod nim joker mocno rzucał się w oczy, przejechałam wierzchem palca po karcie, dając złudzenie szukania w niej odpowiedzi, wskazówki lub podobnej rzeczy. Tak na prawdę nic tam nie było, był to tylko zwykły kawałek papieru z malunkiem, nie wyróżniający się w żaden sposób.
- Gapisz się w tę kartę już dobre piętnaście minut - odezwał się siedzący obok mnie blondyn. Nie zareagowałam na jego słowa, ciągle ściskając w palcach jokera. - I że ty niby jesteś niebezpieczna? - prychnął rozglądając się po holu. - Mój pies jest groźniejszy - zakończył. Mocniej zacisnęłam uścisk na papierze i zęby, które nieprzyjemnie się o siebie otarły. Żyłka na mojej skroni zadrgała, a krew zagotowała. Miałam ochotę mu coś odpowiedzieć, nawrzeszczeć na niego, opieprzyć go, a najlepiej rzucić się na niego i zrobić mu coś z tym nonszalanckim wyrazem twarzy. Spędziliśmy wspólnie około pół godziny, a jego obecność sprawiła, że miałam go dość, na co najmniej kilka miesięcy. Mimo wszystko, opanowałam swoją złość, nie chcąc robić kolejnej awantury. Nie miałam już siły walczyć, stawiać oporu i stawiać się w swoim przekonaniu, które i tak według lekarzy jest błędne. Byłam zmęczona ciągłym odizolowywaniem od szarej rzeczywistości, by zatracić się we własnym świecie, przepełnionym bólem, rozpaczą i cierpieniem. Chciałam się ponownie zamknąć na świat i zostać tylko sama ze sobą, ale nie wyszło mi wcale na dobre. Dwa lata, a ja ciągle nie myślę jak powinnam. Tyle razy się starałam to zwalczyć, przebić tę barierę złości i nienawiści do całego otaczającego mnie świata.
- Chcesz może w coś pograć? - zapytał znudzony, podpierając głowę na dłoni.
Jeszcze przez chwilę obracałam między palcami kartę, by po chwili ją odłożyć, jokerem w dół. Zacisnęłam dłonie w pięści, unosząc obojętne spojrzenie na chłopaka. Dłuższą chwilę przyglądałam się mu starając wyczytać z jego miny cokolwiek, ale jedyne co było widoczne, to zmęczenie i wyraźny grymas.
- Nie gap się tak na mnie, zaczynasz mnie przerażać - odwrócił wzrok, wykrzywiając dziwnie usta. Odetchnęłam głęboko, opierając się plecami o oparcie, by po chwili skinąć głową. Widząc, że nie zauważył tego gestu, lekko kopnęłam go pod stołem w łydkę, żeby po chwili spotkać się z jego spojrzeniem, w którym malował się ból, a z warg wydobyło się ciche syknięcie. - Co? - zapytał marszcząc brwi, pochylając się, by pomasować bolące miejsce.
- Zagrajmy.
- Woah, umiesz mówić - zakpił, zgarniając z blatu leżącą na krańcu stolika talię kart. Wyjął resztę tali wkładając w sam środek leżącego przed nim jokera, zaczął je tasować. - Poker? Joker? Makao? Wojna?
- Obojętne - mruknęłam, podnosząc się na krześle, by zgiąć nogi i usiąść na nich. Łokcie ułożyłam na blacie złączając swoje dłonie, przyglądając się jak blondyn je tasuje. Kątem oka spojrzałam na jego twarz i zorientowałam się, że patrzy raz na mnie, raz na moje splecione ręce. - Co?
- Dlaczego masz takie pokaleczone dłonie? - zapytał kładąc kupkę na środku stoliku. Przełożyłam połowę, stawiając obok. Zabrał dolną część i zaczął rozdawać.
- Nie ważne - burknęłam, zawieszając swój wzrok na nieistniejącym punkcie w samym środku drewnianego blatu.
Zauważyłam, że jest bardzo dociekliwy. Nienawidzę tej cechy w ludziach, jakby nie mogli się powstrzymać i zostawić swoją ciekawość dla siebie, może kiedyś otrzymaliby odpowiedź na swoje pytanie, ale czy to ważne? Nie każdy dostaje to czego chce i trzeba się z tym pogodzić.
Więcej nie zamieniliśmy słowa. Przez resztę czasu graliśmy w karty, na zmianę z planszowymi grami. Zdań zamieniliśmy tyle, że jestem w stanie policzyć na palcach u jednej ręki, większość to było wzajemne kopane się pod stołem, jeśli któreś się zagapiło, a akurat padło na jego kolej. Można ująć, że mimo kilku męczących godzin w samotności, zamknięta w izolatce, ten dzień nie był tak nudny. Pograłam w karty z blondynem, którego imienia nie poznałam, ale w sumie zbędne mi to jest, jutro pewnie inna osoba będzie miała musiała ze mną spędzać czas. Dzisiejszy dzień był wystarczająco męczącym bym mogła powiedzieć, że nie mam dość, bo mam. Mam dość ludzi, którzy na siłę próbują siedzieć ze mną i mnie zabawiać, może pora przejrzeć na oczy i zrozumieć, że zmuszając mnie do czegoś czego nie chcę sprawiają, że jeszcze bardziej oddalam się od ludzi? Może lekarze powinni wreszcie zrozumieć, że wciskanie mi do towarzystwa obcych osób nie jest korzystne, wolę marnować i tak już nic niewarte życie z osobami, które kocham, na które w dalszym ciągu czekam. Czekam na upragnioną wolność, by móc żyć tak jak zawsze marzyłam, wśród towarzystwie, których na prawdę kocham i mi na nich zależy.

Rozdając następną turę w jokera westchnęłam przeciągle. Nie przypuszczałam, że cały dzień spędzę na graniu w karty, do tego z kimś innym niż Stephanie. Niewiele różniło się granie z tym chłopakiem, a z moją podopieczną. Nie rozmawiałam ani z jednym, ani z drugim, tylko kolejki same leciały, nie potrzebny był czas, był zbędny, po prostu my dwoje, karty i cisza, więcej nie potrzebne w tej chwili nam nie było.
- Dochodzi godzina piąta - z łuku wejścia do holum odezwał się damski głos. Wszystkie spojrzenia skierowały się w tamtym kierunku. Znudzony wzrok podniosłam znad kart, przyglądając się stojącej dyrektorce ośrodka. - Wasze prace na dziś dobiegły końca. Możecie udać się do domów - zakończyła i opuściła pomieszczenie. Zauważyłam zmierzającą w naszą stronę Charms, z delikatnym uśmiechem malującym się na jej ustach.
- Jesteś wolny - zwróciła się do siedzącego obok mnie blondyna, który uważnie przyglądał się kobiecie. Odetchnął z ulgą, składając karty w kupkę i odkładając je na stół. Wstał z miejsca, przeciągnął się, zdejmując widzącą na jego koszuli małą plakietkę z wydrukowanym imieniem i nazwiskiem. Zmarszczyłam brwi, na prawdę wcześniej tego nie zauważyłam?
Chłopak i Stephanie zamienili jeszcze kilka słów, stali trochę dalej, więc nie byłam w stanie usłyszeć o czym mówili. Wypuściłam głośno powietrze zbierając rozrzuconą talię na blacie by po chwili skryć ją do pudełeczka, które wylądowało na ziemi. Zamknęłam klapkę, zabrałam resztę gier i odstawiłam na swoje poprzednie miejsce. Naciągnęłam mocniej rękawy starego swetra na dłonie, ruszając powoli w kierunku Stephanie i blondyna. W momencie przybliżenia się do nich, ucichli.
- Dziękuję pani, będę leciał - skierował się do kobiety, która przytaknęła mu dając do zrozumienia, że może już iść. Spojrzał jeszcze na mnie, czym zyskał moją uwagę. - Cześć Erys.
Milczałam. Nie odpowiedziałam, tylko czekałam aż pójdzie, a ja będę mogła wrócić do swojego pokoju.
Chłopak widząc brak zapału do udzieleniu mu odpowiedzi, po prostu przeszedł przez framugę i opuścił ośrodek. Westchnęłam głęboko, przymykając na chwilę oczy. Wolność.
- Brawo - głos kobiety stojącej obok mnie sprawił, że spojrzałam na nią, delikatnie marszcząc brwi w geście niezrozumienia. - Nie odbiło ci, zachowałaś się nawet przyzwoicie - kontynuowała Stephanie, a kąciki jej ust znacznie drgnęły. - Jednak te terapie nie są po nic. Coś ci dają, jeśli chcesz, potrafisz zapanować nad agresją. A wiesz co to znaczy? - pokiwałam przecząco głową. - Jesteś coraz bliżej sukcesu, czyli coraz bliżej wyjścia stąd.
- Robisz mi nadzieję?
- Robię ci przyszłość.
Wstrzymałam oddech, z szeroko otwartymi oczami patrząc na zdumioną Charms. Z jej oczu tryskała energia oraz zadowolone, a humor polepszył się dwukrotnie. Fakt, że jej wysiłek i naszarpanie nerwów przez moją osobę, nie idzie na marne sprawił, że dusza się jej uśmiechnęła. Gdyby to było możliwe, pewnie uniosłaby się w tej chwili nad ziemią.
- Zaprowadzę cię do pokoju - odezwała się po dłuższej chwili milczenia. Prawie niezauważalnie pokiwałam głową, ruszając do swojego pokoju, znajdującego się korytarz dalej.
Dzisiejszy dzień sprawił, że czułam się.. inna. Nie potrafię nazwać tego stanu, po prostu czułam się inaczej, jakby poprzestawiało się we mnie wiele rzecz. W głowie huczało mi od nadmiaru myśli, przez co czułam przenikliwe pulsowanie na skroniach, mimo bólu nie położyłam się, ciągle zajmowałam miejsce w tym starym brudnym fotelu, tępo wpatrując się w obraz za kratowym oknem. Mrok powoli ogarniał całe miasto, pogrążając go całkowitej ciemności. Księżyc próbował przebić się przez sunące, granatowe chmury, by wreszcie dać blask tym ciemnością. Czy mogłabym porównać ciemność na zewnątrz, z ciemnością panującą we mnie?
Podniosłam się z miejsca, stanęłam obok biurka, które po chwili kawałek odsunęłam. Wzrokiem odnalazłam na ziemi leżący kawałek ściany, usiadłam po turecku, przyglądając się swoim malunkom na ścianie. Znajdując wolne miejsce postawiłam dwie, pionowe kreski, a na końcu je przekreśliłam. Świdrując wzrokiem po zamalowanym obszarze.
Tak, zdecydowanie za długo tu jestem.
Wstałam przesuwając biurko na swoje miejsce, usiadłam na krześle wyjmując z szuflady dziennik. Ułożyłam go przed sobą, otwierając na następnej, w kolejności stronie. Wzięłam ołówek do ręki i zaczęłam pisać tekst.


Dziennik psychopatki, 7 październik, 2023 rok.

"Mija już siódmy dzień października, następny miesiąc powolnymi krokami kończy się, a ja dochodzę do wniosku, że już kolejny rok z rzędu nie zrobiłam nic pożytecznego ani dla tego świata, ani dla samej siebie. Przytłaczająca jest wiedza, że nie robi się kompletnie nic, nie ma się takiej możliwości. Każda godzina, miesiąc, kwartał, rok płynął nie ubłagalnie, nie potrafiłam nic z tym zrobić, nie potrafiłam zrobić nic w tym czasie, jedynie co mogłam robić to patrzeć. Patrzeć jak wszystko mija, zostawiając przykrą przeszłość za sobą i czekać co przyniesie jutro. Może będzie coś lepszego niż dzień powszedni? Zaskakujący zwrot akcji - bo tak właśnie było. Jednego dnia zostaję zamknięta w izolatce, zaś następnego pojawia się obca osoba, która dostaje za zadanie "zabawianie mnie", tylko po to, by zaliczyć semestr. Przykra prawda, tak samo jak oglądanie sztuczności innych ludzi w stosunku do mnie. Jedyna rzecz jaka mnie zastanawia to, to jak potoczy się cała historia związana z przebywaniem licealistów w ośrodku. Ciekawi mnie stosunek do osób takich jak ja. Ciekawi mnie jak zachowa się Luke Hemmings, gdy zobaczy kim tak na prawdę jestem. Nigdy tu nie przyjdzie? Możliwe.
Erys"

~

Przewróciłam się na bok, już enty raz tej nocy. Księżyc świecący całym sobą, wdzierał się do mojego pokoju, doprowadzając mnie do szału, czułam się jak nie z tej plany. Może byłam wampirem, a ten księżyc dawał mi siłę do życia? Ponieważ to było niewiarygodne, jak trudno jest mi zasnąć podczas pełni lub półpełni. Zawsze coś mi przeszkadza w spokojnym śnie, w innym przypadku jest to nadmiar myśli rozsadzających mi czaszkę, ten nocy to było coś innego. Dziwny ucisk w klatce piersiowej, powodował utrudnianie mi oddychania, a siedząc w tym zakurzonym i brudnym miejscu nasilało się to podwójnie. Czułam się jak w plastikowym pudle, do którego nie sięga świeże powietrze.
Nie wytrzymałam. Wygrzebałam się spod kołdry, zarzuciłam na ramiona leżący na krześle stary sweter, podchodząc do drzwi. Stojąc na placach, dotknęłam klamki, pociągnęłam ją w dół, ale drzwi ani drgnęły. Zamknęli mnie? - pomyślałam marszcząc brwi. Nie rozumiałam tego ruchu, Stephanie nigdy nie zamykała mi drzwi, zawsze dawała swojego rodzaju swobodę oraz poczucie, że mi ufa, a tu co? Zamknięte.
Nieświadomie zacisnęłam dłonie w pięść, głęboko oddychając, by nie wpaść w furię, a do tego była niedaleka droga. Sięgnęłam do dresowych, znoszonych spodni z piżamy, wkładając dłoń do kieszeni. Wyjęłam ją trzymając między palcami małą wsuwkę do włosów. Spróbowałam włożyć ją do zamka, kręciłam na wszystkie strony, próbując aby cyknęły i zamek przekręcił. Gdy moje uszy zarejestrowały charakterystyczny dźwięk przekręcania klucza, nacisnęłam na klamkę, a ta uległa pod moim naciskiem. Rozejrzałam się po korytarzu, widząc, że żywa dusza nie pilnuje korytarzy, przeszłam przez framugę, zamykając je za sobą, jak najciszej. Ruszyłam w kierunku wejścia na dach budynku.

1 komentarz:

  1. Kurcze, przyznam, że kompletnie zapominałam komentować rozdziałów i przychodzę z pochyloną głową wreszcie to nadrobić, bo aż tak nie wypada.
    Po pierwsze, jestem zdziwiona brakiem komentarzy. Co prawda akcja się dopiero rozwija, ale widzę, że to fanfiction ma potencjał i nie chcę, żebyś zniechęciła się brakiem odzewu ze strony czytelników. No dobra, ja jestem leniem i do tego z krótką pamięcią, ale gdy pamiętam to komentuję!
    No dobra, a teraz o treści. W końcu doszło do pierwszej interakcji między bohaterami! Myślę... Ba! Jestem pewna, że Luke nie docenia charakterku Erys. Nie bierze pod uwagę faktu, że z pewnością jest ona na lekach uspokajających, a przede wszystkim musi panować nad sobą, żeby miała prawo w ogóle wychodzić z pokoju. Domyślam się, że już niedługo rozwinie się między nimi relacja i już nie mogę się tego doczekać. No i oczywiście Erys pokaże swój charakterek prędzej czy później i ciekawi mnie jak zareaguje na to Luke, który na samym początku nie docenił dziewczyny. A poza tym, ciekawi mnie niesamowicie dlaczego Erys wyszła na dach. Oby tylko nie próbowała się zabić.

    OdpowiedzUsuń