Zamykając za sobą drzwi niewielkiego busu, westchnąłem przeciągle. Jeszcze nic nie zacząłem, jeszcze nigdzie nie wszedłem, a już miałem dość. Gdy sobie pomyślę, jak w głębokiej dupie jestem, miałem ochotę się załamać. Uniosłem głowę, przymrużając oczy oraz dłonią tworząc daszek nad nimi, przyglądając się staremu budynkowi. Na mojej twarzy malował się wyraźny grymas i niezadowolenie, miałem wręcz ochotę zwymiotować. Odruch wymiotny odszedł kiedy na swojej dłoni poczułem delikatny dotyk. Spuściłem wzrok w tamtym kierunku napotykając pocieszający wzrok brunetki.
- Będzie dobrze - ścisnęła moją dłoń próbując dodać w ten sposób otuchy. Uśmiechnęła się przyjaźnie poklepując mnie po ramieniu.
- Chciałbym być tej myśli - sapnąłem wracając do oglądania starej budy. Skupionym spojrzeniem analizowałem cały ośrodek, starając się zapamiętać jak najwięcej, gdy McKenzie pociągnęła rękaw mojej koszuli, znów na nią spojrzałem rzucając w jej stronę pytające spojrzenie.
- Uważaj na siebie - poprosiła cicho, bacznie oglądając moją reakcję. - Żeby ci jakiś świr krzywdy nie zrobił. Nie wiesz do czego oni są zdolni.
- Dzięki za pocieszenie - mruknąłem ironicznie. Mac wywróciła oczami, a kąciki jej ust minimalnie uniosły się ku górze. - Leć już do tego centrum, zwiń mi tam coś fajnego - puściłem jej oczko, puszczając jej rękę i ruszając w stronę wejścia do ośrodka.
- Chciałbyś!
- A no chciałbym - odwróciłem się ostatni raz, szczerząc się w jej kierunku. Ona jedynie pokręciła z dezaprobatą głową, wsiadając z powrotem do busa. Gdy pojazd odjechał, stanąłem przodem do wielkich drzwi frontowych wypuszczając powietrze ze świstem. Wziąłem jeszcze głęboki oddech kładąc dłoń na klamce. - Raz się żyje - szepnąłem do siebie popychając drewnianą powierzchnię. Przytrzymałem je czekając aż reszta ludzi ze szkoły wejdzie do środka. Puściłem je, a one same się zamknęły robią dużo hałasu. Wzruszyłem delikatnie ramionami kierując się w stronę siedzącej za wysokim biurkiem pofarbowanej na bordowo kobiety. Odchrząknąłem znacznie zyskując jej uwagę, ułożyłem dłonie na kontuarze zaczynając mówić:
- Dzień dobry. Razem ze znajomymi zostaliśmy zapisani na prace społeczne ze sąsiedniego liceum.
- Tak, witam. Uprzedzano nas o waszym przybyciu - kąciki jej ust uformowały się coś na kształt uśmiechu. Znad okularów uważnie świdrowała wzrokiem po całej naszej grupie, by wrócić do rozłożonych na blacie kartek. - Podzielimy was na sześcioosobowe grupy i każda będzie miała swoje piętro. Odpowiada wam? - wzruszyłem ramionami przytakując, bo w sumie innej opcji nie miałem jak dostosowanie się do zasad pracowników. - Poczekajcie tutaj - gestem ręka dała nam do zrozumienia, że mamy się nie ruszać.
Oparłem się plecami o blat wypuszczając głośno powietrze z płuc. Świdrując wzrokiem po wnętrzu tego budynku miałem ochotę zwrócić wczorajszy lunch. Momentalnie wszystko podeszło do gardła, a ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Sam wygląd tej budy wzbudzał respekt, fakt, że ludzie tutaj pracowali, a nawet przesiadywali sprawiał, że miałem ochotę zakopać się pod ziemią. Podziwiałem tych ludzi, ponieważ ja miałbym problem spędzić tutaj tyle ile oni musieli. Starałem się wyrzucić z głowy bolesną prawdę, która była taka, że sam tak skończyłem. Ale w końcu, ja pomogę im przez pewien okres czasu, a oni? Oni muszą marnować swoje życie w tym ośrodku, nie mogą zakończyć tego kiedy tylko chcą, sami wybrali sobie taki zawód to teraz muszą cierpieć, ale czy podejmując w nim pracę czuli obrzydzenie?
Małą plakietkę z wydrukowanym moim imieniem i nazwiskiem przypiąłem na dole koszuli. Westchnąłem patrząc na zwisający kawałek tektury. Siedzę tu około pół godziny, a już mam dość. Chcę jak najszybciej odbębnić to co mam i wyjść, wrócić do swoje przyjemnego życia i zapomnieć, że te dwa tygodnie w ogóle miały miejsce. Skupić się na treningach, prywatnym życiu, trochę na nauce, w związku z końcowymi egzaminami, które czekają mnie już w niedalekiej przyszłości i wieść swoje dawno życie. Spokój i harmonia.
Opuściłem mały pokoik należący do personelu, by po chwili znaleźć się w głównym holu.
- Luke? - zapytała pojawiająca się znienacka przy moim boku starsza kobieta. Siwe włosy stawały się coraz bardziej widoczne, a kitel, który powinien tryskać śnieżnobiałą barwą, stał się szary.
- Tak?
- Jestem Stephanie - przedstawiła się łapiąc za plakietkę przywieszoną przy kieszonce kitlu, pokazując mi tym samym, że tak ma na prawdę na imię. - Z tego co widzę, to tylko ty nadawałby się najlepiej do pomagania mi, bo jak patrzę na resztę tych uczniów, to jako jedyny wydajesz mi się najmniej wystraszony i oszołomiony tym miejscem - spojrzeniem zerknęła za moje plecy, odwróciłem się aby zobaczyć o czym mówi. Ludzie ze szkoły stali w jednym miejscu, strasznie blisko siebie szepcząc między sobą zawzięcie. Wyglądali na wystraszonych i zagubionych. Stephanie miała rację, to banda mięczaków. Przyglądali się wnętrzu budynku zlęknionym wzrokiem, trzymając blisko drugiej osoby jakby bali się, że ze ścian zaczną wychodzić duchy czy coś.
- Może ma pani ciutek racji - podniosłem dłoń w górę palcem wskazujący oraz kciuk niewielką odległość między nimi. Kobieta się zaśmiała, gestem ręki kazała mi iść za sobą.
Pokierowaliśmy się na schody, pokonując jedno piętro aby po chwili znaleźć się na drugim. Rozejrzałem się dookoła aby zarejestrować wszystko i nie pominąć żadnego szczegółu. Chciałem jak najlepiej zapamiętać to miejsce w razie jakichkolwiek komplikacji. Poznać najmniejsze skrytki oraz zakamarki, bo przecież ktoś może się ukryć, prawda?
Przemierzaliśmy korytarz pogrążony w napiętej cichy. Nie zwiastowała ona nic dobrego. Przeszły mnie dreszcze, a serce zabiło dwa razy mocniej. Przełknąłem ślinę wpatrując się w odpadający tynk na suficie, spore dziury w ścianach oraz zniszczoną podłogę, która w niektórych miejscach była żywcem powyrywana.
- Dlaczego to piętro jest takie zniszczone? Dół jest w znacie lepszym stanie - zapytałem zaczynając gonić szybko przebierającą pielęgniarkę
Zatrzymałem się dosłownie kilka centymetrów od jej pleców. Mało brakowało, a z impetem bym w nią uderzył i pewnie obydwoje wylądowalibyśmy na ziemi.
Przyglądałem jej się z niezrozumieniem marszcząc brwi. Oddychała głęboko i spokojnie, dawała wrażenie przestraszonej albo współczującej? Jej oczy powiększyły się o kilka rozmiarów, a dłonie zacisnęła w pięści na granatowej teczce znajdującą się w jej posiadaniu.
- Nie wiem czy chcesz znać odpowiedź.
- Skoro zapytałem, to chcę znać - rzekłem dość stanowczo, uparcie śledząc jej każdy ruch.
Wahała się, jej mina mówiła wiele - bała mi się odpowiedź na to pytanie, tylko dlaczego? Myśli, że mnie to przestraszy? Ucieknę? Błagam.. gorzej być nie może.
- Niech będzie, tylko.. - ucięła, uciekając wzrokiem. - Się nie wystrasz. Wiele osób też o to pytało i gdy się dowiedzieli.. Po prostu więcej nie pomogli na tym piętrze. Poprosili o zmianę i tak się skończyło. A osoby, które znajdują się właśnie na drugim nie są najprzyjemniejsze.
- Chce mi panie powiedzieć, że...?
- Oni są najbardziej niebezpieczni - zakończyła nawiązując kontakt wzrokowy.
Poczułem jak nogi się pode mną ugięły, a mięśnie momentalnie się napięły. Wstrzymałem nieświadomie powietrze, z szeroko otwartymi oczami patrząc na panią Stephanie, która wyglądała na śmiertelnie poważną.
Parsknąłem głośnym śmiechem, byłem pewien, że żartuje i chce mnie tylko nastraszyć.
- Co cię w tym śmieszy, chłopcze? - zapytała zdezorientowana marszcząc brwi i patrząc na mnie od dołu.
- Niezła z pani śmieszka - próbowałem złapać powietrze, skuliłem się czując ból brzucha. - Nawet to pani wyszło.
- Ale.. ja nie żartuje.. - momentalnie ucichłem. Z powagą wpatrywałem się w stojącą naprzeciw mnie kobietę ze śmiertelną powagą. Nie rozumiała mojego nagłego napadu śmiechu, w prawdzie powiedziawszy to sam nie wiem, dlaczego moja reakcja była właśnie taka. Pierwsza myśl to było "kiepski żart, po prostu chcę cię nastraszyć, żałosny dzieciaku", ale następna myśl to było "po co?". Po co miałaby mnie straszyć, skoro sama prosiła abym zachował spokój? Pewnie sobie teraz o mnie pomyślała "skończony kretyn", ale zasłużyłem, bo się tak zachowałem, wyśmiewając chorych na głowę. Poczułem się żenująco.
- Przepraszam - szepnąłem. - To było głupie. Możemy zapomnieć o tej minucie i wrócić do naszej pracy? - poprosiłem, a widząc jak powoli kiwa głową, poczułem ulgę. W ciszy ruszyliśmy w dalszą część korytarza. To co znajdowało się za zakrętem przeszło moje najśmielsze przemyślenia. Krótki korytarz składał się z dwóch par drzwi równoległych do siebie. Na przeciw nas znajdowały się kolejne, ale znacznie różniły się od tych na bocznych ścianach, były znacznie większe, masywniejsze i przed nimi były potężne, metalowe kraty. Kolejny raz moim ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy przyglądałem się tej części piętra, a fakt, że tutejsze ściany był praktycznie pozrywane do cegłówek, nie dodawały mi otuchy, za to w kącie była zrobiona dziura na wylot. Przeraził mnie ten widok. Nie miałem pojęcia, kto był zdolny do czegoś takiego, ani ile siły musiało się gromadzić w tej osobie, ale same myśli przyprawiały mnie o słabość. Stephanie miała rację. Ta część ośrodka jest najbardziej przerażająca.
- Co jest za tymi wielkimi drzwiami? - szepnąłem nachylając się w jej kierunku, nie odrywając wzroku od przejścia naprzeciw nas, nie wiem dlaczego tak nagle zniżyłem głos, może bałem się, że ktoś może nas usłyszeć i jemu się to nie spodoba?
- Tam jest izolatka.
- Dlaczego tutaj przyszliśmy? Nie powinniśmy iść do jakiś pacjentów? - ciągnąłem dalej, patrząc na zamyśloną kobietę, która pusto wpatrywała się w to samo miejsce odkąd tutaj przyszliśmy.
- Właśnie to robimy. Dlatego wybrałam ciebie.
- Chyba nie rozumiem..
- W izolatce siedzi moja podopieczna. Moim zadaniem jest jej pilnować, spędzać czas jeśli tego chce, na przykład grając w karty. Do moich obowiązków należy też opatrzenie jej ran w potrzebie, gdy sobie coś zrobi..
- Zrobi? Ale czym? Przecież tu nie ma się czym skaleczyć - nie rozumiałem słów starszej pani. Jak oni mogą sobie zrobić tutaj krzywkę, no cholera czym? Przecież są pozamykani na pięć spustów.
- Nawet nie wiesz jak się mylisz, Luke. Oni, a konkretnie ona jest zdolna do wszystkiego. Nie ma rzeczy, której by nie zrobiła - uniosła głowę przestępując z nogi na nogę. W jej oczach malowało się zdenerwowanie, które czułem nawet tutaj.
Ona? Mam się zajmować przez dwa tygodnie chorą dziewczyną? No genialnie.
- Dobra, miejmy to już za sobą - wypuściłem powietrze, wracając wzrokiem na drzwi będące przed nami. Więcej się nie odezwałem, nie potrzebowałem już informacji, dowiedziałem się wystarczająco, a nawet może i za dużo?
Skinąłem w kierunku Stephanie, dając jej w ten sposób znać, że jestem gotów. Ale czy tak było na prawdę? Sam nie jestem pewien.
Postawiła dwa pierwsze kroki, a ja idąc tuż za nią stawiałem swoje. Wcisnąłem ręce do kieszeni spodni czując jak zaczynając drżeć. Nie byłem w stu procentach na to gotowy, w dalszym ciągu wolałbym uciec i tu więcej nie przychodzić. Miałem gdzieś swój telefon i samochód, wytrzymałbym bez nich jakiś czas, a myśl że nie musiałbym tu przychodzić, stawała się coraz bardziej kusząca.
Na wycofanie jest już za późno.
Pani Charms - gdyż zdążyłem wyczytać nazwisko kobiety z jej plakietki - ułożyła teczkę pod pachą, wyjmując z kieszeni kitla pęk kluczy. Odszukała ten jeden właściwy, który wyróżniał się wśród reszty rozmiarem i umieściła go w zamku krat. Przełknąłem ślinę przymykając na chwilę powieki. Marzyłem aby to sprawiło, że czas stanie w miejscu, a moment, w którym drzwi się otworzą po prostu się przedłuży. Niestety - nic takiego się nie stało. Kobieta wzięła kolejny klucz należący do przejścia na drugą stronę. Przekręciła go, a szczęk zamka rozbrzmiał echem po pustym korytarzu. Pociągnęła za klamkę, a ta uległa pod jej naciskiem. Pociągnęła metalową powierzchnie ku sobie, w moją twarz uderzył delikatny podmuch, a przed oczami ukazał się niewielki pokój. Na pierwszy rzut oka nic nadzwyczajnego, cztery ściany, brak ogna i nic więcej. Wygląd tam był trzy razy gorszy niż korytarz za mną. Panujący w nim półmrok powodował u mnie kolejną dawkę dreszczy.
Zrobiłem krok w przód stając centralnie w progu, mając widoczność na cały pokój. Po prawej stronie, w kącie siedziała skulona postać, opierająca głowę o ścianę, wyraźny zarys jej kręgosłupa prześwitywał przez brudną koszulę. O kolorze ciemnego brązu włosy padały na jej ramiona, zasłaniając jej twarz. Nie mogłem ocenić jak wyglądała widząc tylko tył. Ręce miała przeplecione za sobą, a nadgarstki związane grubym materiałem. Wstrzymałem oddech wpatrując się w kłębek utworzony przez dziewczynę. Widząc ją od samego tyłu można dostrzec, jak dość miała wszystkiego.
- Erys, wychodzimy - zaświergotała radośnie Stephanie, wrzucając pęk kluczy z powrotem do kieszeni. Skierowała się w jej stronę przystając na samym środku, podpierając rękami boki, wpatrywała się w dziewczynę czekając aż ta się odwróci, ale jak na razie się na to nie zapowiadało. Nie drgnęła nawet na nasze przybycie, wszystko co ją otaczało było dla niej obojętne. - Erys... - jęknęła błagalnie, podchodząc do niej bliżej, przycupnęła przy niej dotykając jej ramienia, mimo to nic, nie zareagowała na dotyk, głos ani prośby pani Charms. Albo ona ma serio niepoukładane w głowie i ma ludzie sprawiają, że zamyka się w sobie, albo jest wszystkiego świadoma, a jest uparta. Jeśli w grę wchodzi opcja druga to mam - delikatnie powiedziawszy - przejebane.
- Dasz nam chwilę? Muszę jej przemówić do rozumu - cichy szept kobiety sprawił, że wróciłem na ziemię. Potrząsnąłem głową spoglądając na nią i gdy dotarło do mnie o co mnie poprosiła przytaknąłem wychodząc w framugi drzwi. Siwowłosa przymknęła ciężkie drzwi przez moim nosem prawdopodobnie wracając z powrotem do dziewczyny, która miała na imię Erys.
Upłynęło kilka minut podczas, których Stephanie ciągle siedziała w środku wraz z brunetką. Nie mogłem nic usłyszeć, żadne słowa nie dochodziły do mnie, więc nie mogłem wywnioskować czy kończą, ile to jeszcze potrwa, albo czy w ogóle wyjdzie stamtąd. Z wysoko zadartą głową, podpierałem ścianę pogrążając się w myślach, gdyż lepszego zajęcia na ten moment nie miałem, mogłem tylko czekać aż Stephanie wyjdzie albo z albo bez Erys.
Zastanawiała mnie jedna rzecz, a mianowicie, dlaczego jest uważana za "najniebezpieczniejszą" pacjentkę w tym psychiatryku, co takiego zrobiła, że wszyscy się jej boją, a respekt ma nawet sama jej podopieczna. Jakby podpuścić tę kobietę, może mi coś powie? Może dowiem się czegoś interesującego, a ciekawość nie zacznie mi wywiercać dziury w umyśle.
Nagle drzwi od izolatki się otworzyły, a w ich progu pojawiła się Charms z wielkim uśmiechem na ustach. Skąd ta kobieta ma tyle pozytywnej energii i potrafi się uśmiechać, mimo otoczenia w jakim się obraca?
Zza jej pleców wyłoniła się postać dziewczyny, gdy podniosła głowę, brąz kosmyki osunęły się na boki, ukazując jej twarz, co sprawiło, że nasze spojrzenia się skrzyżowały. Pustym wzrokiem utkwiła na mojej osobie. Blada cera pod wpływem niewielkiego światła panującego na korytarzu sprawiła, że była jeszcze bardziej blada, fioletowe podkrążenia pod oczami były mocno widoczne, a pozbawione różowej barwy usta w żadnym stopni się nie poruszyły. Jej oczy przepełniała jedna, wielka pusta i obojętność, zupełnie jakby ktoś wyssał z niej życie i chęci do jego dalszego ciągnięcia.
Nic się nie zmieniła od momentu kiedy ją widziałem tego wieczoru, gdy jej sine wargi uformowały się w prawie niezauważalny uśmiech.
x x x x x x x x x x x x x
No, więc spotkanie Erys i Luke'a wreszcie nadeszło! Cóż, wyszło jak wyszło, pewnie spodziewaliście się, że Erys się na niego rzuci lub będzie chciała zabić, a tu takie surprice.
Piszcie co sądzicie o tekście wyżej! c;
Rozdział został sprawdzony, ale nie jestem pewna czy na pewno wszystko poprawiłam, więc za jakiekolwiek literówki przepraszam, musiałam ich po prostu nie zauważyć.
Dobra misiek, jestem chyba pierwsza więc będę się streszczać z komentarzem xx
OdpowiedzUsuńZupełnie nie wiem od czego zacząć...
Może na początek: czytanie tego rozdziału zajęło mi 3-4 minuty..
Dziewczyno, to jest tak wciągające i w ogóle no..
nie umiem tego opisać!
Uwielbiam jak piszesz z perspektywy Luke'a. Wszystko jest tak perfekcyjnie wytłumaczone i sposób jaki układasz zdania, idealnie przedstawiają nam akcje. No kurde jestem w podziwie, serio!
Kilka małych błędów wychwyciłam, ale to tylko małe literówki.
Czekam, aż Erys da popalić Luke'owi haha! Liczę na jakąś wielką surprice!
Podsumowując:
Kocham 'Psychopatkę' i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
Buziaki ♥
Cudowny💗Nie moglam sie doczekać ich spotkania twarza w twarz :)).Te opowiadanie to normalnie kocham <3 i czekam z niecierpliwoscia na kolejny rozdzial❤❤❤❤/Martyna W
OdpowiedzUsuńNadrobiłam poprzednie rozdziały i bardzo zaciekawiło mnie ta historia.
OdpowiedzUsuńFabuła jest idealnie obmyślona, na prawdę mnie intryguje.
Zostaję na dłużej xx
Cudowny ����
OdpowiedzUsuń