poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział 14

Strach. Jedno słowo umiejące określić całego siebie. Jedno słowo, które potrafi powiedzieć jak człowiek czuje się w danym momencie. Wielu ludzi twierdzi, że nie zna definicji słowa strach. Starają się wybronić, aby nie pokazywać swoich słabości.
Kiedyś byłam wstanie powiedzieć tak o sobie. Nie bałam się niczego, to ludzie bali się mnie. Nie chcieli się zbliżyć, rozmawiać. Unikali konfrontacji ze mną na każdy możliwy sposób. Na początku sprawiało mi to wiele satysfakcji, po czasie jednak zaczęłam rozumieć dlaczego tak się działo. Zaczęłam rozumieć co takie odpycha mnie od ludzi, to w jaki sposób na mnie patrzyli, z jaką odrazą, sprawiało, że znienawidziłam samą siebie. Wszystko stopniowo się kruszyło. Doprowadziło mnie na ścieżkę, na której ja sama zaczęłam odczuwać strach, nawet strach do siebie.
Teraz dopiero widziałam to co ludzie widzieli. Ten strach był wstanie zjeść od środka. Kiedy oni widzieli mnie - bali się, kiedy ja zobaczyłam policjantów - bałam się.
Dotarło do mnie co tak naprawdę wokół mnie się dzieje. Byłam prowadzona przez dwóch policjantów, zakuta w kajdanki, obijana, szarpana i przezywana. Na nic zdawały się moje sposoby wydostania z ich objęć. Krzyki w żadnej sposób nie działały na nich, nie mogłam zrobić nic, by się uwolnić.
Miałam wrażenie, że się rozpadam. Czułam, że każdy kawałek mojego ciała powoli odpada, by zostawić po sobie jedynie kości i niezastąpioną pustkę.
Każda ponowiona próba wyrwania się od policjantów kończyła się tak samo. Z każdą nadchodzącą chwilą, moja nadzieja odchodziła w nieznane. Wszystko się zniszczyło. Kiedy pojawiła się ta mała iskierka nadziei, kiedy Luke dał mi ten skrawek kartki, czułam, że wszystko może się zmienić. Jednak nie przewidziałam jednej rzeczy. W dzisiejszym świecie jest ogrom bezlitosnych ludzi, których nie obchodzi nic, poza własnymi sprawami. Jedna osoba, spośród tłumu ze szpitala zawiadomiła policję. Zastanawiała mnie jedna rzeczy: Dlaczego tak późno zareagowali? Dlaczego zawieziono mnie do psychiatryka, zamiast od razu na komisariat?
Coraz więcej pytań pojawiało się w mojej głowie, ani ja, ani żaden inny człowiek mi na to nie mógł odpowiedzieć. Wszystko zostawało bez odpowiedzi.
Gdy zebrałam trochę sił, ponowiłam próbę wydostania się. Było to największym błędem, gdyż policjanci mieli już dość użerania się ze mną i przeszli do rękoczynów. Mężczyzna trzymający mnie z prawej strony, zamachnął się i z całej siły wbił mi kolano w brzuch. Z moich ust wydostał się przerażający krzyk. Poczułam w ustach metaliczny smak, a już po chwili zobaczyłam jak na betonowej powierzchni wylądowało kilka kropelek czerwonej cieczy. Czułam jak po brodzie wpływa mi krew. Całe moje usta musiały być pokryte krwią.
Zakręciło mi się w głowie, przez co odpuściłam. Policjanci zostali zmuszeni ciągnąć mnie w miejsce tylko dobrze im znane, gdyż ja nie wiedziałam co się wokół mnie dzieje.
Nie najlepiej kontaktowałam, miałam spuszczoną głowę i wzrok wbity w ledwo przebierające stopy. Wtedy zrozumiałam, że wolałabym umrzeć.

~
Ciężko jest uciec od samego siebie, ciężko jest pozbyć się przeszłości, jeśli kroczy za nami ciągle i ciągle. Chciałam odnowić swoje życie, spróbować czegoś nowego i zapomnieć o wszystkim co sprawiło, że cierpiałam. Wraz z pewnymi słowami, pojawiła się ta durna nadzieja, której za wszelką cenę chciałam uniknąć, bo wiedziałam, że prędzej czy później i tak pójdzie w zapomnienie.
Poruszyłam rękami, myśląc, że w jakiś sposób kajdanki się poluźnią. Miałam wrażenie, że za chwilę zdrętwieją mi dłonie. Nie byłam pewna czy to tylko moja wyobraźnia doprowadzała do takich myśli, czy rzeczywiście policjant tak mocno mi je zacisnął.
Ze wzrokiem wbitym w kant blatu, siedziałam po jednej stronie wielkiego, potężnego stołu, zaś naprzeciw mnie siedział mężczyzna, ubrany w białą koszulę, zawiązany do perfekcji granatowy krawat. Przyglądał się jakimś dokumentom porozrzucanym wokół niego. Miał ciemne włosy, dokładnie ułożone na bok, ciemne oczy i bladą karnację. Wyglądał na bardzo młodego.
Dokładnie analizował każdą kartkę, każdy akapit, wszystkie teksty, przez co wydawało mi się, że siedzimy tutaj dobre dwie godziny. Zegar wiszący nad jego głową utwierdzał mnie w przekonaniu, że tak naprawdę minęło dopiero dziesięć minut. Wszystko dłużyło się tak niemiłosiernie.
Raz robiło mi się niebywale gorąco, a po chwili przechodziła przeze mnie fala lodowatych dreszczy. Żołądek kurczył mi się z każdą minutą coraz bardziej, a gula podchodząca mi do gardła utrudniała mi oddychanie. To miejsce było jak z strasznego kryminału. Nigdy wcześniej nie bałam się tak jak w tym momencie. Śmiesznie to brzmi, prawda? Straszna Erys Rasac boi się głupiego przesłuchania.
W innych okolicznościach, mój strach nie byłby taki wielki, gdyby nie fakt, że znajduję się tutaj niesprawiedliwie. Ktokolwiek zabił moją matkę i zrzucił winę na mnie, teraz powinien gnić w piekle. Chociaż zastanawiam się czy aby na pewno piekło byłoby wystarczającą karą.
- Więc, Aylar - siedzący naprzeciw mnie detektyw, zgarnął wszystkie kartki w jedną kupkę, stuknął nimi o blat i odłożył na bok. Splótł palce, unosząc na mnie swoje zaskakująco opanowane spojrzenie. Kiedy on wygodnie siedział sobie w krześle, ja myślałam, że za chwilę zejdę tutaj na zawał. - Masz bardzo interesującą kartotekę. Nie spodziewałbym się takiej listy, tym bardziej u dziewczyny.
- Nie tylko chłopak jest wstanie zrobić coś nieodpowiedniego - odpysknęłam, słysząc tę śmieszną gadkę. Teraz wytrącił mnie z równowagi.
- Nigdy jeszcze się z taką nie spotkałem. Jesteś pierwsza.
- Najwidoczniej jestem jedyna w swoim rodzaju.
- Nie zaprzeczę - odsunął krzesło w tył, szurając przy tym głośno. Stanął na proste nogi, krzyżując ręce za sobą. Zrobił kilka kroków wzdłuż stołu, kierując się w moją stronę. Uważnie śledziłam go wzrokiem. - Nie codziennie spotka się dziewczynę, która była wplątana w dilerkę oraz samo zażywanie narkotyków. Jeszcze te dwa morderstwa...
- Nie zabiłam własnej matki - syknęłam przez zęby, wyraźnie akcentując każde słowo.
- Czyżby? - uniósł brwi, pochylając się w moją stronę. Oparł ręce na blacie, a nasze twarze dzieliło może z pół metra. W jego oczach widziałam determinację oraz chęć zapuszkowania kogoś. Z samego wyglądu nie przypomina przyjaznej osoby. - Więc nie zaprzeczasz, że ojca zabiłaś?
- Potrafię przyznać się do błędu.
- Dlaczego kłamiesz, skoro potrafisz się przyznać do błędu?
- Nie kłamię! Nie zabiłam jej. Nie miałam z tym nic wspólnego! - zaczęłam się bronić, czując zbierające się w moich oczach łzy, które za wszelką cenę próbowałam powstrzymać.
- Wszystko wskazuje na to, że jednak to byłaś ty. Widziało cię tyle ludzi, że nie masz nic na swoją obronę.
- Ktoś mnie wrobił! Zostawił przyklejoną karteczkę do klamki w szpitalu, z poleceniem pójścia do łazienki. Gdy tam weszłam, moja matka już leżała nie żywa na ziemi. Wszędzie było pełno krwi, nóż stał sztywno wbity w jej klatkę piersiową - powiedziałam na jednym wydechu, z nadzieją patrząc na mężczyznę. Ten jedynie posłał mi oskarżycielskie spojrzenie, mocno się nad czymś zastanawiając.
- Karteczkę? Wiesz kto mógł ją zostawić? Masz ją? - zadawał pytania, a mnie zmroziło. W głowie wróciłam do sytuacji sprzed kilku godzin i przypomniało mi się. Ona mi wyleciała z ręki, w momencie wejścia policjantów do gabinetu doktor Jessie.
- Nie, ale wiem gdzie jest.
- Gdzie? - zapytał stanowczo.
- W szpitalu psychiatrycznym, w Beckley, w gabinecie psycholog Jessie McCras. Miałam ją w rękach, gdy tamci policjanci po mnie przyszli. Później mi wyleciała.
- Miałaś ją od czasu, gdy ją znalazłaś aż do teraz? - zapytał, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i uważnie patrząc na mnie.
- Rano jedna pielęgniarka, Stephanie Charms przyszła do izolatki, w której byłam zamknięta z informacją, że w gabinecie doktor McCras ktoś na mnie czeka. Okazało się, że czekał tam na mnie mój znajomy, który mi przekazał tę karteczkę - wytłumaczyłam już spokojniej, widząc, że znajduje się jakieś wyjście z obecnej sytuacji.
- Jaki znajomy?
- Luke Hemmings. Jest licealistą, który przyszedł do psychiatryka w ramach prac społecznych - objaśniłam, nerwowo bawiąc się palcami. - Siedzi na korytarzu - dodałam po kilku sekundach.
Wzrok detektywa momentalnie spoczął na mnie. Chwilę wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem z kamiennymi wyrazemi twarzy. Hussain, gdyż tak brzmiało jego nazwisko, które własnie wyczytałam z małej plakietki przypiętej do paska spodni, wymienił się porozumiewawczymi spojrzeniami z stojącym cały czas za mną policjantem. Ten wyszedł z pokoju przesłuchań, zamykając za sobą drzwi.
Kilka minut później, z powrotem do pomieszczenia wszedł ten sam policjant, a za jego pleców wyłoniła się postać chłopaka, o którym wspomniałam wcześniej.
Spojrzałam na niego i dostrzegłam w jego oczach coś na rodzaj współczucia.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, jedna osoba, która jest po mojej stronie.
- Chłopcze - detektyw Hussain zwrócił się do Luke'a. - Aylar powiedziała, że przekazałeś w jej ręce karteczkę, którą jak powiedziała, znalazła przyklejoną do drzwi sali z poleceniem udania się do łazienki.
- Tak, to prawda. Dałem jej to. Znalazłem ją leżącą na ziemi, przy toalecie i zabrałem - potwierdził, a ja delikatnie się uspokoiłam. Zauważyłam, że Luke był opanowany i całkowicie wyluzowany. Jak on to robił? Przecież siedzimy na przesłuchaniu w sprawie morderstwa mojej matki!
- Czy masz przy sobie tę kartkę? - zapytał mężczyzna, zwracając się w stronę Hemmingsa. Zmarszczyłam brwi.
- Przecież powiedziałam panu, że ja miałam ją ostatnia i upuściłam ją w gabinecie - odpowiedziałam z wyrzutem. Mówię niewyraźnie?
- Masz ją czy nie? - ten jednak postanowił zignorować moje słowa i trzymać przy swoim.
Z każdą chwilą coraz bardziej zaczęłam tracić kontrolę nad sobą. Ten detektyw był do kitu, nie słuchał nikogo, tylko stawiał na swoim i nie liczył się z innymi. Śmiem podejrzewać, że z uśmiechem na ustach by mnie zamknął za kratkami.
- Jak powiedziała Aylar, została w gabinecie, skoro ją upuściła - potwierdził moje wcześniejsze słowa, kątem oka zerkając na mnie. Lekko kiwnęłam głową, widząc, że jest ze mną i pomoże mi wyjść z tej sytuacji. - Mogę udać się do szpitala i jej poszukać - zaproponował po krótkiej chwili.
Luke dogadał się z policjantami, że zawiozą go do Beckley i w razie czego pomogą mu. Chłopak zgodził się. Opuścili pokój przesłuchań, a ja zostałam sam na sam z detektywem Hussainem. Obawiałam się najgorszego. Teraz, gdy jesteśmy tylko we dwójkę, może zacząć zadawać dziwne pytania i wyżywać się na mnie. Podświadomie wiedziałam, że takie coś ma prawo mieć miejsce. Tacy ludzie są zdolni posunąć do wszystkie, tylko po to aby wyciągnąć informacje i dowieźć swego.
Śledziłam jego ruchy, gdy zajmował miejsce z powrotem na krześle naprzeciw mnie. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz nie było mu to dane. Drzwi otworzyły się, a w ich progu stanęła jakaś kobieta. Była ubrana w ołówkową, czarną spódnicę, sięgającą do kolan. Biała koszula była włożona do środka niej, a wysokie obcasy, które miała na stopach dodawały jej wzrostu. Blondynka, o zielonych oczach, na jej nosie spoczywały okulary. Włosy spięte w wysokiego kucyka.
Wyglądała dość przyjaźnie.
- Danny, jakaś dziewczyna wpadła na komisariat jak burza, krzyczy, płacze i coś mówi o śmierci swojej matki - wytłumaczyła kobieta. - Możesz się tym zająć?
Patrzyłam na kobietę z szeroko otwartymi oczami.
Nel...
Z tego całego zamieszania zapomniałam o niej. Zapomniałam, że ona prędzej czy później dowie się o tym. Nel jest bardzo specyficzną osobą, z pozoru wydaje się miłą i uprzejmą dziewczyną, ale gdy naruszy się jej prywatność, bądź za mocno dotknie jej uczucia, zamienia się w bezduszną wariatkę, która jest wstanie zniszczyć wszystko na swojej drodze.
- Już idę - westchnął, podnosząc się z miejsca. W momencie się obudziłam, potrząsając głową.
- Ja też idę.
- No chyba śnisz.
- To jest moja siostra - odparłam stanowczo. - Należą jej się wyjaśnienia.
- My jej wszystko wyjaśnimy - odpowiedział szybko.
- Chcecie jej wyjaśniać coś, czego nie jesteście pewni? - zapytałam, unosząc brew w górę. Hussain zatrzymał się w drzwiach, odwracając w moją stronę. Dłuższą chwilę mierzyliśmy się, aż w końcu on odwrócił wzrok. - To moja siostra - powtórzyłam błagalnie.
- Dobrze - sapnął, zgadzając się. - Chodź - rozkazał, a ja poderwałam się z miejsca. Kajdanki utrudniały mi niektóre czynności, ale nie narzekałam. Dobrze wiedziałam, że prędko mi ich nie rozepną.
Zeszliśmy na dół po schodach, wchodząc do holu. Zatrzymałam się, gdy zobaczyłam co tutaj się stało. W pierwszym momencie nie mogłam w to uwierzyć. Na całej ziemi były porozrzucane papiery, jedno krzesło leżało przewrócone, a na samym środku stała Nel, przytrzymywana przed trójkę policjantów. Ten widok zakuł mnie w serce. Zawsze było odwrotnie, to ja byłam zatrzymywana.
Z jej nosa ciekła krew, gdy poniosła głowę zobaczyłam coś, czego bardzo nie chciałam widzieć. Patrzyła się na mnie z mordem w oczach, jej białka były całe przekrwione, a makijaż brudził ją pod oczami oraz zrobił ciemne ślady na policzkach. Nigdy jeszcze nie widziałam jej w takim stanie. Widok jej takiej, złamał mnie na pół.
- Ty - warknęła z jadem. - Jak mogłaś?! - zaczęła się szarpać, wyswabadzając z uścisku mężczyzn. Szybko zareagowali, z powrotem łapiąc dziewczynę, gdy ta była prawie metr ode mnie. Moje serce zabiło znacznie szybciej, a plecy oblały nieprzyjemny gorąc. - Jak mogłaś to zrobić?!
- Nie zabiłam jej! - krzyknęłam, czując jak w moich oczach zbierają się łzy. - Nic jej nie zrobiłam! Nie dotknęłam jej! Ktoś mnie wrobił! - tłumaczyłam, z każdą chwilą podnosząc głos.
- Nigdy się nie dogadywałyście! - krzyczała, a z jej oczu wylatywały łzy. Ciągle się szarpała, próbując się do mnie dostać, jednak policjanci skutecznie ją powstrzymywali.
- Za nic w świecie nie podniosłabym na nią ręki! Nie jestem bezduszną morderczynią!
- Ojca zabiłaś!
- Dobrze wiesz, że to był wypadek! Nie byłam sobą! - poczułam jak po moich policzkach również zaczynają spływać łzy.
Najbardziej bolało mnie to, że Nel nie wierzyła mi. Miałam z Blaise wiele kłótni, ale nigdy nie byłabym wstanie podnieść na nią ręki, kochałam ją. Była w końcu moją matką, osobą, która mnie wychowała, troszczyła się o mnie. Nie umiałabym po prostu.
- Nigdy ci tego nie wybaczę, brzydzę się tobą - syknęła przez zęby cała zapłakana. Łzy mieszały się z krwią cieknącą z nosa. Widać, że policjanci się nie hamowali.
W tym momencie miałam wrażenie, że ktoś z całej siły przywalił mi w twarz z wielkiego młotka. Kilka słów, a sprawiły zawalenie się wszystkiego, dosłownie w sekundzie.
Wtem drzwi frontowe się otwarły, a w ich progu stanęli policjanci, wraz z Lukiem. Jego mina nie zwiastowała niczego dobrego. Obawiałam się najgorszego i wtedy dopiero zrozumiałam, że jednak mogło być jeszcze potworniej, niż było jak do tej pory.
- Znaleźliście? - zapytał Hussain z wielkim zainteresowaniem.
- Nie - odpowiedział cicho Luke. - Przekopaliśmy cały gabinet, zniknęła - skończył, smutno zerkając w moją stronę. Moja dolna warga delikatnie powędrowała w dół, po policzkach spłynęły kolejne słone łzy.
Nim się obejrzałam, z całej siły zostałam przyparta do ściany.
- Wiedziałem, że kłamiesz - warknął do mojego ucha. - Straciłem na ciebie tylko czas, od razu mogłem cię zamknąć - zakończył Hussain, dociskając moją głowę jeszcze mocniej do zimnej powierzchni. Syknęłam z bólu, zaciskając mocno powieki, czując przenikliwe pulsowanie.
Szarpnął mną, zaczynając prowadzić ku schodom. Przeszliśmy obok Nel, która wciąż była przytrzymywana przez policjantów.
- Życzę ci, abyś tam zgniła - powiedziała tylko do mnie, a ja czułam, że się rozpadam.


x x x x x x x x x x x x x

Zachęcam do komentowania, zostawiania opinii pod hasztagem!
Na wattpadzie (link wyżej) dostałam nominację do Liebster Awards, zdecydowałam się dopowiedzieć na pytania. Zapraszam do przeczytania odpowiedzi. :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz