niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 13

W swoim krótkim, aczkolwiek wyboistym życiu poznałam wiele rodzajów cierpienia, każdy z nich przybierał inną formę i w inny sposób trafiał w moją psychikę. Dzisiaj doznałam całkiem nowego, innego rodzaju cierpienia. Czułam, jakby ktoś wyciął mi dziurę w klatce piersiowej, brutalnie wyjął moje serce i na moich oczach zaczął je rozrywać na pół. Później dwie połówki przedzielił na ćwiartki, by jako ostatnie, poćwiartować je na malutkie kawałeczki, jak żywność.
W moim ciele rozchodził się wielki ból. Był tak bardzo nie do wytrzymania, że miałam ochotę wbić sobie w mózg trzymający w dłoni nóż, który być może zagłuszyłby ból psychiczny rozrywający mnie od środka. Miałam wrażenie, że ktoś siedzi w środku mnie i próbuje się wydostać, rozcinając moje ciało, by wyjść.
Czułam się nikim. Byłam nikim. Stałam się nikim.
Wiele razy mnie zniszczono, osądzono o złe czyny, wyżyto się na mnie, ale oskarżanie mnie za coś, czego nie zrobiłam, było takim wielkim bólem, że nie byłam wstanie tego ująć w logiczne słowa. Nie byłam nawet wstanie tego wyjaśnić. Nikt by mi nie uwierzył.
Ludzie widzący dziewczynę, która spędziła dwa lata w psychiatryku, za zabicie własnego ojca, teraz stała nad ciałem swojej zamordowanej matki. Trzymała w dłoni nóż, a jej ubrania były całe we krwi. Nie miałam nic na swoją obronę. Zostałam wrobiona w morderstwo własnego rodzica, którego nigdy nie byłabym wstanie tknąć. Matka wyrządziła mi wiele przykrości, traciła głowę przez to co przeszłyśmy. Przeszłyśmy wiele, ale jednak to ja ucierpiałam najbardziej. Ludzie swoim zachowaniem mnie zniszczyli, świat mnie zniszczył. A tamto morderstwo zrobiłam pod wpływem mocnych narkotyków. Wtedy czułam się jak duch, omijana, niepotrzebna i samotna. Siedziało we mnie tyle złości, pomieszanej ze bólem, że potrzebowałam się wyżyć. To, że ojciec akurat trafił wtedy na mnie, było przypadkowe. Po prostu pojawił się w złym czasie, przyszedł do kuchni, wtedy gdy ja byłam na skraju załamania. Potem wszystko zaczęło się coraz bardziej sypać.
Stałam w tym samym miejscu, nie potrafiłam się ruszyć. Czułam niemoc, nie mogłam nic zrobić. Stałam, patrzyłam i czekałam. Wpatrywałam się w niebieskie oczy, które z trudem wyłapałam z tłumu. Wzrokiem prosiłam o pomoc, o ratunek, ale on nic nie robił. Sparaliżowany, z wielkimi oczami, wpatrywał się w moje, próbując zrozumieć. Chciałam, aby mi uwierzył i wiedział, że to nie ja, że nie miałam z tym nic wspólnego. Ktoś mnie wrobił i udało mu się to idealne, ponieważ byłam taka głupia, by przyjść do tej cholernej łazienki.
W futrynach drzwi stanęło dwóch mężczyzn, w charakterystycznych strojach. Znałam już ich. Byli ochroniarzami w Beckley. Wiele razy mnie związywali, zatrzymywali, nawet właśnie ta dwójka, pierwszego dnia mojego pojawienia się u doktor Jessie, zaprowadziła mnie do izolatki. To właśnie oni za każdym razem mnie unieruchamiali.
Nie chciałam walczyć, nie miałam już na to siły. Poddałam się.
Upuściłam nóż, który głucho wylądował na kafelkach, powoli podniosłam ręce w górę, delikatnie spuszczając głowę w dół. Kilka sekund później moje ręce zostały wygięte i umieszczone między moimi łopatkami, by na końcu przywrzeć mnie do podłogi. Uderzyłam głową o zimną powierzchnię, a ból rozszedł się po całej mojej czaszce. Przymknęłam oczy bojąc się co będzie dalej.
Najgorsze było to, że byłam niewinna.

~
Wielkie drzwi zamknęły się z hałasem, brzęczenie kluczy po drugiej stronie się nasiliło, a kłódka została zatrzaśnięta. Pusto wpatrywałam się w metalowe drzwi znajdujące się naprzeciw mnie, z nadzieją, że otworzą się i usłyszę "Jesteś niewinna". Jednak nauczyłam się nie wierzyć w brednie. Bo tak było, to była brednia. Mogłam się łudzić, że ktoś się zlituje nade mną, da mi wytłumaczyć to wszystko, pozwoli dojść do słowa. Podświadomość mówiła, że jestem głupia wierząc, że takie coś może mieć miejsce. Wszystko runęło. Nie ponownie, na nowo, z większą siłą, z nieodwracalnymi skutkami. Zostałam oczerniona, zniszczona, złamana, skrzywdzona...
W tym momencie cała prawda zaczęła do mnie docierać, zaczęłam rozumieć co się właściwie wydarzyło. Moja matka nie żyła. Te słowa huczały w mojej głowie. Za każdym razem coraz mocniej i głośniej. W moim oczach zebrały się łzy, dolna warga zadygotała, a ja tego nie wytrzymałam. Głośny szloch wydostał się z moich ust, przez co rozpłakałam się na dobre.
Jedna wielka nicość ogarnęła moje serce, ucisk w mojej klatce spowodował ogromny ból, żołądek zaciskał się w supeł i ręce drżały tak mocno, że nie potrafiłam utrzymać ich w powietrzu. Przyłożyłam związane dłonie do twarzy, przykładając je złożone do nosa. Płacz przerodził się w głośny krzycz. Powtarzałam, że to nie prawda, że potrzebuję jej jak nikogo innego, żałowałam słów wypowiedzianych na tamtym korytarzu. Przepraszałam ją z całego serca. Wiedziałam, że teraz mój żal w żaden sposób ją nie poruszy, nie dostanę odpowiedzi. Wszystko zostało stracone, a ja nie mogłam zrobić kompletnie nic. Dopiero teraz czułam, jak bardzo ta prawda boli. Wszystko co się stało trafiło we mnie z taką siłą, że miałam ochotę wydzierać się na całe gardło, dopóki nie straciłabym głosu. Chciałam wyrzucić z siebie całe to cierpienie, ból, krzywkę, która rozrywała mi serce i psychikę. Otchłań żalu rozlała się po mnie, nie potrafiłam znaleźć ukojenia i wewnętrznego spokoju, by pogodzić się z tym.
Zamachnęłam się związanymi rękami, uderzając nimi z całej siły w ścianę nad moją głową. Z ust wydobył się przeraźliwie głośny krzyk. Cała złość i ból niszczył mnie do tego stopnia, że sama chciałam umrzeć. Chciałam wreszcie odejść z tego świata. Pójść tam, gdzie nikt nie będzie miał mnie za istotę, która jest nic niewarta. Gdzieś gdzie stanę się ważna i traktowana na równi z wszystkimi.

Końcówką paznokcia kreśliłam nieistniejące kształty na powierzchni podłogi. Nieobecnym wzrokiem patrzyłam przed siebie, na drzwi będące w pewnym sensie w poziomie. Wszystko zdawało się zatrzymać w miejscu. Czas przestał mieć znaczenie, a reszta świata straciła na wartości.
Z zewnątrz dobiegł dźwięk uderzenia o siebie jednego klucza o drugi. Przeniosłam wzrok na wysokość środka drzwi, by po chwili oglądać jak powierzchnia odchyla się w tył, a w progu staje Stephanie, z nieciekawym wyrazem twarzy.
W innej sytuacji przejęłabym się tym i zaczęła wypytać, czy wszystko jest w porządku, ale teraz nie byłam wstanie zaprzątać sobie tym głowy.
Chwilę zawiesiłam na niej wzrok, jednak w kilka sekund spuściłam go na brudną podłogę, na której leżałam.
- Erys, wstań. Wychodzimy - zarządziła kobieta, podpierając się pod boki.
Nie udzieliłam odpowiedzi. W dalszym ciągu kreśliłam kształty na posadce, nie zwracając uwagi na nic.
- Erys, mówię do ciebie - ciągnęła dalej głosem będącym na skraju wytrzymałości. Powoli traciła cierpliwość.
- Aylar Elaine Erys Rasac, nie będę powtarzać kolejny raz. Wychodzimy! - podniosła głos, tupiąc nogą. - Doktor Jessie chce się z tobą widzieć, ma jakąś sprawę do ciebie.
Ciągle nie reagowałam, ignorując obecność Charms.
- Ktoś na ciebie czeka w jej gabinecie - sapnęła zmęczona przekonaniem mnie do wyjścia.
Zaprzestałam ruchów palcem, przenosząc spojrzenie na kobietę.
- Ten ktoś chce się z tobą zobaczyć.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w Stephanie, próbując zrozumieć sens jej słów.
Ktoś chciał się ze mną widzieć? Po tym wszystkim co się stało?
Pierwszą myślą, która przeszła mi przez głowę "idiota", byłby wstanie przyjść tutaj po akcji, która miała miejsce w szpitalu. Pewnie całe Brisbane już wie o tym co się stało, więc kto jest na tyle głupi, by chcieć się ze mną widzieć?
Po kilku minutach leżenia na ziemi, podparłam się z trudem związanymi rękami, podnosząc się do pozycji siedzącej, by wstać na proste nogi. Otępiałym wzrokiem spojrzałam na Stephanie, która cały czas śledziła moje ruchy. Odsunęła się do drzwi, robiąc mi miejsce, bym mogła przejść i wyjść z izolatki. Postawiłam pierwszy krok, za nim następny i następny.
Szłam w towarzystwie kobiety przez całą długość korytarza, schodząc jedno piętro w dół. Charms ciągle przytrzymywała mój łokieć, pilnując abym w ten sposób nie próbowała numerów. Nawet jeśli tak myślała - była w błędzie. Byłam zmęczona wszystkim, światem, ludźmi i samą sobą. Nie widziałam sensu w odstawianiu akcji. Nie miało to najmniejszego sensu. Bardziej swojej sytuacji nie mogłam pogorszyć. Zostałam wplątana w morderstwo, w którym nie uczestniczyłam ani wzdłuż, ani wszerz. Najgorsze było to, że nie miałam nic na swoją obronę i żaden argument nie jest wstanie wyciągnąć mnie z tego bagna, do którego wpadłam kolejny raz.
W dalszym ciągu miałam związane ręce, więc nie rozumiałam tego dziwnego zachowania Stephanie. Nigdy się tak nie zachowywała jak dzisiaj. Osoba, która dawała mi najwięcej swobody, traktowała mnie na równo, nie chorą psychicznie dziewczynę, ale na równi ze sobą, osobę, która ma prawo do normalnego życia i takie je ma. A teraz? Zachowywała się gorzej niż ochroniarze.
Stanęłyśmy przed gabinetem doktor Jessie. Otworzyła przede mną drzwi, uprzednio puszczając moją rękę i wskazując na środek pomieszczenia, abym tam weszła.
Przekroczyłam próg, gdy uniosłam głowę w celu rozejrzenia się po pokoju, mój wzrok zatrzymał się na sobie, która przez myśl, by mi nie przeszła, że chce się ze mną widzieć. Ale siedział tam, siedział na tym fotelu, nerwowo skubiąc palce i również wpatrując się we mnie, z niemałym strachem w oczach, zaś ja wpatrywałam się w niego kompletnie zszokowana.
- Cześć, Aylar - zaczął niepewnie, podnosząc się z miejsca, kryjąc dłonie w tylne kieszenie swoich spodni.
Ściskające wcześniej dłonie w pięści, poluźniły się i zwisały bezwładnie ciasno ze sobą związane.
- Zostawię was - dopiero teraz zauważyłam stojącą przy oknie doktor Jessie, która przyglądała się nam na zmianę. Delikatny uśmiech zagościł na jej ustach, lecz szybko zniknął. Włożyła ręce do swoich beżowych spodni, spuszczając głowę i wychodząc z gabinetu. Odprowadziłam ją wzrokiem, poruszając jedynie gałkami ocznymi, wracając wzrokiem na Luke'a, gdy tylko drzwi trzasnęły.
- Chyba musimy pogadać - zaczął, zmieniając wyraz swojej twarzy ze spiętego, na poważnego.
Obawiałam się potoczenia tej rozmowy.

~
Już od dłuższego czasu siedzieliśmy w fotelach naprzeciw siebie, nie zamieniając nawet zdania. Denerwowało mnie to napięcie wiszące nad nami, ale nie wiedziałam w jaki sposób mam to zaprzestać. Tak naprawdę to nie ja powinnam zaczynać tę rozmowę, tylko on. On przyszedł tutaj, chciał się ze mną widzieć i to on chciał ze mną o czymś porozmawiać, a ja sama nie wiedziałam o czym. Nic nie składało się w całość, ale dobrze wiedziałam, że to wszystko było dla niego tak samo trudne jak i dla mnie. Wydarzenia sprzed kilkunastu godzin ciągle siedziały w nas. Te same obrazy zaprzątały nasze głowy i nie potrafiliśmy się ich pozbyć. Martwe ciało, tak samo widok mnie, stojącej nad ciałem własnej matki.
Poprawiłam się na miejscu, wiercąc rękami, by w jakiś sposób poluźnić uścisk materiału, który oplatał razem moje dwa nadgarstki. Będę mieć czerwono-fioletowe pręgi - pomyślałam.
- Nie zabiłam jej - odezwałam się pierwsza, przerywając nurtującą mnie już ciszę. Mój głos był bardzo zachrypnięty, zważywszy na fakt, jak długo nic nie mówiłam.
- Wiem.
- Teraz pewnie będziesz mówić, że mi nie wierzysz, al... - zawiesiłam się, gdy zrozumiałam co powiedział. - Czekaj, co?
- Wiem, że jej nie zabiłaś. Wierzę ci - poprawił się w fotelu, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Jego wyraz twarzy nie wyrażał żadnych emocji, przez co wątpiłam, czy naprawdę mi wierzy, czy robi to tylko z litości, aby zaliczyć prace społeczne.
- Skąd to wiesz? - zapytałam, delikatnie marszcząc brwi.
Luke wygiął się, dźwigając plecy w górę, by sięgnąć do tylnej kieszeni spodni. Po chwili trzymał coś w ręce. Dłuższy moment obracał to w rękach, by potem nachylić się nad stolikiem, który nas dzielił, podając mi trzymaną w dłoni rzecz. Uniosłam ręce w celu odebrania od niego tego. Była to mała kartka papieru, jak wyrwana z zeszytu w kratkę. Była cała pognieciona, ale dobrze znałam tę kawałek. "Idź do toalety za rogiem - X". Zaginałam i odginałam róg papieru, nie wiedząc co o tym myśleć.
- Znalazłem to przy toalecie, w której to wszystko miało miejsce. Wróciłem się chcąc posiedzieć z tobą, ale w sali cię nie było, więc zacząłem cię szukać. Ale gdy usłyszałem krzyk tamtej pielęgniarki i zauważyłem zbierający się tłum przy tamtej łazience, podszedłem, ciekaw co się stało. Ta kartka leżała gdzieś między nogami ludzi, nikt tego nie zauważył, co mnie bardzo zdziwiło - słuchałam jego opowieści z uwagą. - Stwierdziłem, że może się przydać i mieć jakiś związek z tym wszystkim. Ciężko było mi uwierzyć, że byłabyś wstanie zabić własną matkę, po tym co mi powiedziałaś.
Wpatrywałam się w niego, ciągle słuchając tego wszystkiego.
Gdy mój mózg zaczął przetwarzać informacje, które mi przekazał, zrozumiałam, że wszystko się jakoś sklejało. Spuściłam wzrok na skrawek, przyglądając się mu. To był jakiś dowód. Ta mała kartka mogłaby mnie oczyścić z zarzutów i dowieść mojej niewinności.
- Ta kartka może być twoim wybawieniem - zakończył, patrząc na mnie uważnie. Uniosłam wzrok, przez co nasze spojrzenia się skrzyżowały. Dłuższą chwilę patrzyłam na niego, dostrzegając w jego oczach iskierki nadziei. On w to wierzył. Wierzył, że może mi się udać. Miał tę nadzieję, której ja już lata nie potrafiłam znaleźć. Przestałam mieć tę nadzieję, mogącą dać lepsze jutro, ale ja nie potrafiłam myśleć optymistycznie.
Wtem drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem, przez co podskoczyłam na miejscu. Obróciłam głowę, napotykając w progu dwóch mężczyzn w bardzo charakterystycznych ubiorach.
Policjanci.
- Aylar Elaine Rasac, potocznie wszyscy mówiący na ciebie "Erys"? - zapytał oficjalnym tonem, wchodząc w głąb pomieszczenia.
- Tak? - zapytałam cicho, przestraszona całą tą sytuacją.
- Pójdziesz z nami. Jesteś oskarżona o zabójstwo nijakiej Blaise Gabrielle Rasac - przeczytał z kartki, którą chwilę temu trzymał w rękach, przekazując ją swojemu towarzyszowi. Podszedł do mnie, jednym ruchem odwiązał materiał z moich nadgarstków, przez co bardzo mocno mnie pociągnął i rozdarł mi kawałek skóry. Materiał zastąpił kajdankami, pociągnął mnie za przedramię, stawiając do pionu. Wystraszona spojrzałam na Luke'a, nie rozumiejąc co właściwie się dzieje.
Wtedy zrozumiałam, że prawdziwe piekło dopiero się zaczyna.


x x x x x x x x x x x x x
TWITTER / ASK 

Wybaczcie, że przychodzę po dwóch tygodniach z rozdziałem 13. Miałam tyle czasu, a daję Wam coś takiego. Nie będę się tłumaczyć dlaczego mnie nie było, ponieważ: raz - nikogo to nie obchodzi; dwa - to i tak rodzinne sprawy.
Cóż... Chciałam Wam dużo napisać, ale jednak zrezygnowałam i postanowiłam pewną sprawę wyjaśnić dość z grubsza - rozdział 12 ma ponad 1260 wyświetleń (co mnie tak cieszy, że prawie piszczałam), ale hm.. pojawił się tylko jeden komentarz, a pod 11 rozdziałem nie ma ani jednego. Początki początkami, ale blog osiągnął już prawie 12k odsłoń *krzyczę, skaczę, wariuję*. Naprawdę nie chciałam tego pisać na tym opowiadaniu, ale chyba trzeba Was trochę przycisnąć. Proszę o pozostawienie po sobie jakiegoś śladu. Naprawdę, nie wymagam od Was rozprawek na temat Psychopatki (broń Boże), ale dosłownie kilka słów dotyczących fabuły/rozdziału/odczuć. Dla Was to zaledwie kilka sekund, dla mnie motywacja na napisanie 2,5k rozdziału, który dzięki motywacji z Waszej strony, będzię pojawiać się szybko, nie po dwóch tygodniach. Bądźcie wstanie poświęcić kilka sekundek i napiszcie coś motywującego. Nawet krytyka, nie bój się!
Z mojej strony to chyba tyle. Rozdział 14 powinien pojawić się normalnie za tydzień. Mam ferie i więcej czasu. Chyba, że wypadnie mi jakaś sesja, ale myślę, że uda mi się wyrobić do następnego tygodnia.

Wesołych walentynek!

1 komentarz:

  1. Uwielbiam twojego bloga za tematykę (sama mam w swoim schowku bloga o tej tematyce), za Luke'a i w końcu za Erys, która mnie urzekła jako ta, której się wszyscy boją. Od dawna brakowało mi takiej głównej bohaterki. Nie martw się brakiem komentarzy, bo sama się z tym zmagałam i zmagam dalej, ale tak już jest :) Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń