niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 2

Luke

Znudzony do reszty lekcją fizyki, na której mieliśmy zastępstwo z dyrektorem, wpatrywałem się w zegar wiszący nad tablicą. Jego wskazówki okropnie wolno sunęły po tarczy, dłużąc mi tę godzinę. Jedynym plusem aktualnych zajęć był brak wiedzy od strony dyrektora Coleman'a na temat praw fizyki. Pozwolił przez całe czterdzieści pięć minut zająć się sobą, ale mieliśmy siedzieć cicho, dozwolone było jedynie szeptanie.
- Stary, gapienie się w ten zegar nie sprawi, że zacznie iść szybciej - szturchnął mnie przyjaciel siedzący ławkę obok, od mojej lewej strony. Leniwie przeniosłem wzrok na niego.
- No coś ty, nie wiedziałem - powiedziałem z ironią. W odpowiedzi dostałem mordercze spojrzenie od strony Caluma, który tak samo, jak i ja miał dość dzisiejszego dnia. Odwróciłem wzrok z powrotem na zegar. Gdy wskazówki wybiły upragnioną godzinę, na korytarzu rozbrzmiał dźwięk dzwonka kończącego zajęcia, wszyscy poderwali się z miejsc, szurając krzesłami i po chwili ulatniając się z klasy.
- Do widzenia - powiedział dyrektor, a jego słowa przebiły się przez szum w pomieszczeniu i doszły do moich uszu. Mruknąłem ciche "do widzenia", opuszczając salę. Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon, gdyż podczas zajęć dostałem przypomnienie. Wiedziałem, że używanie komórki na lekcjach Coleman'a skończyłoby się wywaleniem z klasy, więc wstrzymałem się od sprawdzenia. Tym bardziej, że nie miałem kompletnie humoru na jakiekolwiek sprzeczki, uwagi, tym bardziej wezwania rodziców za pyskowanie i nie zgadzanie się z najważniejszym człowiekiem w tej budzie.
"Dziś trening o osiemnastej!"
Westchnąłem ciężko, uświadamiając sobie jak morderczy trening czeka mnie po południu.
Skręciłem na korytarzu w prawo, udając się do sali dwadzieścia, gdzie miała odbyć się ostatnia lekcja tego feralnego dnia - godzina wychowawcza. Nienawidziłem tych zajęć ze względu na upierdliwą wychowawczynię. Jeszcze tak niezdecydowanej kobiety w całym swoim nastoletnim życiu nie spotkałem. To jej nie pasuje, to robisz źle, tu się spóźniłeś cztery minuty, tamto, siamto, sramto. Głupia baba, do tego stara i głucha. Wmówić jej coś, co jest prawdą jest wyczynem, nawet mistrzostwem.
Widząc Caluma siedzącego na ławce pod klasą i stukającego coś w telefonie, podszedłem do niego i zająłem miejsce obok.
- Co tam?
- Nic - odpowiedział obojętnie, nie zaprzestając swojej czynności, zawzięcie coś pisząc.
- Co ty robisz? - zapytałem, marszcząc brwi i próbując cokolwiek zobaczyć co tak ciekawi Hooda w jego komórce.
- Nie widzisz?
- No nie, bo mnie odpychasz łokciem - spuściłem wzrok na rękę przyjaciela, który wbijał łokieć w moje żebra. Calum przeniósł wzrok znad telefonu na wbijającą się jego rękę między moje żebra. Muszę przyznać, że ten chłopak ma bardzo kościsty łokieć.
Nim zdążyłem się obejrzeć, siedziałem na ziemi obok ławki, na której miejsce zajmował dumny Hood ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej.
- Pojebało cię? - zapytałem, podnosząc się z podłogi.
- Wybacz, sam się o to prosiłeś - powiedział rozbawionym głosem, patrząc jak wstaję na równe nogi.
- Myśl mózgiem, chociaż rozważam czy na pewno tam coś masz poza głuchą próżnią - strzepałem ze spodni kurz z grymasem wymalowanym na twarzy. Swoją drogą sprzątaczki w tej szkole jeszcze żyją?
Po całym korytarzu rozbrzmiał dzwonek. Zabrałem plecak z podłogi, wchodząc do klasy. Zająłem swoje miejsce, czyli ostatnią ławkę pod oknem. Chwilę po mnie próg drzwi przekroczył mój jakże mądry przyjaciel, a zaraz po nim nauczycielka, zamykając drzwi. Czasem bardzo głęboko zastanawiam się, dlaczego zadaję się z takim idiotą jak Calum.
- Dzień dobry, moi drodzy - odezwała się pani zrzęda zmęczonym głosem. Widać, że przychodzi na nasze zajęcia z niechęcią i widoczną w oczach nienawiścią, jaką nas darzyła. Skoro nas tak nienawidzi, dlaczego jeszcze sobie klasy nie zamieniła? - Mam dla was bardzo ważną informację - odstawiła na biurko teczkę z papierami oraz kubek kawy. Przeleciała wzrokiem po wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu, zawieszając swój wzrok przez dłuższą chwilę na mojej osobie. Z całego serca mnie nie trawi, zresztą... ze wzajemnością. - Od poniedziałku mają zacząć się praktyki, ale dyrektor zamienił je na prace społeczne - po klasie rozległy się odgłosy zniechęcenia i westchnięć. - Nie ma takiej rzeczy, że sami je sobie wybieracie. Są dwa miejsca, w których będziecie pomagać. Zostaniecie tam przydzieleni według numerków z dziennika.
- Może pani powiedzieć gdzie mają się odbyć te prace społeczne? - rzuciła jakaś osoba ze środka klasy.
- Jedno jest to pomoc przy kasach w centrum handlowym - w tym momencie wszystkie dziewczyny z radości wzniosły okrzyki.
- A jakie jest to drugie miejsce? - zapytałem, podnosząc głos aby przebić się przez głośne rozmowy dziewczyn, które ekscytowały się pracą w sklepach z ciuchami.
- Szpital psychiatryczny.
Jak na zawołanie zapanowała cisza, gdy wszyscy zrozumieli, jakie słowo padło z ust pani Butler. Skierowali spojrzenia na nią z nieukrywanym zaskoczeniem.
- Jesteście podzieleni po połowie. Pierwsza połowa idzie do szpitala psychiatrycznego, druga do centrum.
- Jesteśmy nieparzystą klasą, a skoro ja mam numer czternasty zaliczam się do drugiej, prawda?
- Nie, zaliczasz się do pierwszej, Hemmings - moja twarz w jednym momencie pobladła, a żołądek związał w supeł. Spojrzałem kątem oka na siedzącego po mojej prawej Caluma.
- Przesrane, stary - wyczytałem z jego ust.

Pokonałem cały szkolny parking, kierując się do swojego samochodu, o którego opierał się Ashton, sprawdzając coś w komórce.
- Siema - zbliżyłem się do przyjaciela, przybijając z nim piątkę.
- Co się stało stary? - odezwał się za moimi plecami zbliżający się Calum wraz z Michaelem.
- Powiedzieli wam o pracach społecznych w zamian za praktyki? - zapytał, przyglądając się każdemu z osobna.
- Ta... - mruknąłem nie chcąc nawet zaczynać tego tematu. Pani Butler i tak wystarczająco mi już dzisiaj spieprzyła dzień i humor najprawdopodobniej do zakończenia tych cholernych prac społecznych.
- Gdzie was przypisali?
- Centrum handlowe - odpowiedział Michael.
- Centrum - dołączył Calum.
- Jakim cudem ty idziesz do centrum skoro jesteś na górze? - zapytałem z wyrzutem, zwracając się do stojącego kawałek za mną Clifforda.
- U nas druga połowa idzie do psychiatryka - wzruszył obojętnie ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Nic więcej nie dodałem. Nawet nie udzieliłem odpowiedzi Ashtonowi, który patrzył na mnie wyczekująco.
- Luke? Gdzie ciebie wsadzili? - ponaglił.
Westchnąłem głośno, zadzierając głowę w górę. Wziąłem większy wdech, jakby wypowiedzenie tego jednego, głupiego słowa sprawiało, że miałem ochotę zwymiotować.
- Psychiatryk.
Między naszą czwórką zapadła cisza. Irwin wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Nie dziwię się mu, sam nie potrafiłem w to uwierzyć.
- Ciśniesz sobie ze mnie bekę, prawda? - roześmiał się nerwowo, starając znaleźć w tym jakiś haczyk.
- Czy ja wyglądam jakby było mi do śmiechu? - dłońmi wskazałem po całej długości swojego ciała, zatrzymując się na swojej twarzy.
- I co teraz zrobisz? - zapytał, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Jego mina zmieniła się w ciągu sekundy, a uśmiech, który chwilę temu mu towarzyszył, momentalnie znikł.
- Nic nie zrobię - wzruszyłem obojętnie ramionami. - Ta baba mnie nienawidzi, serio myślisz, że mnie z kimś zamieni?
- Może nie będzie tak źle - starał się mnie pocieszyć tymi marnymi słowami, które średnio dodawały mi otuchy.
- Spędzanie czasu wśród rąbniętych ludzi uważasz za nie takie złe? - zacytowałem go, marszcząc brwi. - Co z tobą nie tak Irwin?
- Dobra, może nie zabrzmiało to zbyt przekonująco - zaczął się bronić, unosząc ręce do góry. - Ale hej! Tylko dwa tygodnie i skończysz z tym wariatkowem!
- Zamknij się albo wpakuję ci telefon do gardła - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Okej... - szepnął cicho, przez co ledwo zdołałem go usłyszeć. Nie miałem ochoty prowadzić dalej tej dyskusji. Wyminąłem opartego o mój samochód Ashtona, zasiadając za kierownicą. Rzuciłem plecak na miejsce obok, wkładając kluczyk do stacyjki.
- Zawsze możesz udawać chorobę - zauważył, nachylając się do środka auta i opierając rękami o otwartą szybkę, którą zdążyłem opuścić. Zerknąłem na niego, starając się wyczytać cokolwiek z jego tajemniczego uśmiechu błąkającego się po twarzy.
- Wolę odwalić robotę razem z resztą niż robić to w innym terminie kompletnie sam - mruknąłem odpalając silnik i wyjeżdżając z szkolnego parkingu. Skręciłem w prawo, dołączając do ruchu. Nie mogłem się uspokoić, a z głowy wyrzucić tych cholernych myśli, które nie chciały opuścić mojego umysłu. Moje ręce dygotały na samą myśl tego szpitala, a co dopiero odwiedzania go pięć dni w tygodniu przez następne dwa. Nie potrafię sobie wyobrazić siebie w tym budynku, pomagającego chorym na głowę osobom. Z jednej strony jest mi ich żal, ponieważ wyleczyć się z takiej choroby nie jest tak łatwo, ale z drugiej... czuję odrazę. Do tych ludzi, a niedługo zacznę czuć do siebie.

~
- Wróciłem! - poinformowałem mieszkańców o swoim powrocie, przekraczając próg domu. Zamknąłem drzwi za sobą, rzucając klucze na komodę stojącą obok. Zostawiłem plecak przy schodach, udając się w głąb domu. - Mamo? - zapytałem, zauważając ciszę ogarniającą pomieszczenia. - Tato? Jest tu ktoś? - zastałem jedynie głuchą ciszę. Przekroczyłem łuk prowadzący do kuchni. Oparłem ręce na blacie, rozglądając się po kuchni. Spuściłem wzrok, a między moimi dłońmi leżała wyrwana z zeszytu kartka w kartkę z jakimś tekstem. Wziąłem papier między palce, śledząc niewyraźnie napisane linijki, jakby ktoś się strasznie śpieszył z napisaniem tego liściku.

Dostałam nagłe wezwanie do szpitala, wrócę późno w nocy.
Ojciec miał dzisiaj zmianę i wróci pod wieczór.
Obiad masz w lodówce, odgrzej sobie go. 
                                                mama
Mogłem się tego domyślić.
Wypuściłem powietrze z ust, odkładając kartkę z powrotem na blat, a po chwili szurając stopami ku lodówce. Wyjąłem talerz z warzywami, a z dolnej szafki patelnię i zrzuciłem zawartość z talerza na jej powierzchnię.
Leniwie grzebałem widelcem jedzenie. Odszedł mi apetyt, tak samo jak chęci do wszystkiego. Odepchnąłem talerz, który przesunął się na szklanym stole, wydając nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Skrzyżowałem ręce na piersi, podpierając się nimi o blat. Ze spuszczoną głową wpatrywałem się w swoje odbicie na szklanej powierzchni, dostrzegając jedynie zarys mojej głowy. Wziąłem dwa głębokie wtedy, próbując zająć się czymkolwiek, wyrzucić z umysłu fakt, że będę musiał odwalać prace społeczne w psychiatryku, między walniętymi na mózg ludźmi. Jednak podświadomość próbowała wmówić, że to nie była prawda. Wszystko mi się przyśniło, ale gdy głębiej nad tym myślałem, dochodziłem do wniosku, że to prawdopodobnie ze mną jest coś nie tak. Te słowa padły z ust pani Butler.
 - To jest jakiś kiepski żart - rzuciłem sam do siebie, chcąc wierzyć, że ktoś postanowił zakpić sobie ze mnie. Bezwładnie oparłem się oparcie krzesła, wypuszczając z ust powietrze i przecierając dłońmi twarz. Przymknąłem na chwilę powieki, mając nadzieję, że gdy je otworzę to wszystko będzie bujdą, a nie realnym życiem. Niestety, to cholerna rzeczywistość.

Stawiałem kolejne kroki przed siebie z rękami w kieszeni i kapturem na głowie. Przechadzałem się po okolicy, starając się zająć czymś pożytecznym niż użalanie się nad swoim wielkim pechem. Nawet odpuściłem dzisiejszy trening, nie byłbym w stanie skupić się na grze z taką burzą w głowie. Mrok zdążył ogarnąć już miasto, słońce schowało się całkowicie za horyzontem. Spacerujący ludzie każdego wieczoru jakby rozpłynęli się w powietrzu. Na drodze nie było nikogo. Byłem sam na sam z ciemnością, która wcale mi nie przeszkadzała. Wtedy czułem się naprawdę swobodnie.
Minąłem zakręt. znajdując się na ulicy, na której będę spędzał kolejne czternaście dni. Zatrzymałem się przed wielką, metalową bramą mającą co najmniej dziesięć metrów w górę. Cały budynek był pogrążony w ciemnościach, prócz jednego okna. Z miejsca, w którym przystanąłem okno znajdowało się za kilkoma gałęziami, które utrudniały mi widoczność do środka. Nagle brudna firanka się poruszyła. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny, zimny dreszcz. Wytężyłem wzrok, próbując cokolwiek dostrzec, lecz na próżno. Zrobiłem kilka kroków w bok, zbliżając się do okna. W tym momencie moje spojrzenie skrzyżowało się z innymi oczami. Przełknąłem głośno ślinę. Ręce zaczęły się pocić, a serce znacznie przyśpieszyło. Tajemnicza postać w oknie się poruszyła, wyłaniając z cienia i pozwalając mi ją zobaczyć. Była to dziewczyna o brązowych włosach, bladej cerze, wieku może moim, może młodsza. Moja dolna warga delikatnie powędrowała w dół. Jej oczy wyrażały jedną wielką pustkę, obojętność i nicość. Jakby ktoś wyssał z niej życie.
Ku mojemu zaskoczeniu, na jej pozbawionych różowego koloru ustach pojawił się blady uśmiech.

~
- Dlaczego nie było cię wczoraj na treningu? - zamykając drzwiczki szafki, wyłoniła się znana mi postać. Wywróciłem oczami, przerzucają plecak przez ramię.
- Chyba nie muszę być na każdym, prawda? - zerknąłem kątem oka na Michaela, który dorównał mi kroku.
- Nie, ale jako, że pełnisz rolę kapitana jest to dla ciebie obowiązek.
- Mam też inne sprawy, nie tylko hokej.
- Dobrze wiesz, że trener będzie płacił kilkutysięczne kary za brak twojej obecności, bo tobie nie chciało się ruszyć dupy z kanapy - zaczął wymachiwać rękami we wszystkie kierunki świata, naskakując na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina. Typowe dla niego. - Niedługo zaczynamy sezon, a ty obżerasz się przed telewizorem. Swoją drogą powinieneś znów zacząć ćwiczyć - lustrował całą moją sylwetkę od góry do góry, pocierając palcem wskazującym brodę, dając wrażenie zamyślonego. Poklepał mnie po brzuchu, dodając: - Chyba ci się trochę przytyło od wakacji - przepuścił powietrze przez zęby, odchodząc ode mnie w zaskakująco szybkim tempie.
- Przegiąłeś stary! - krzyknąłem za nim, już szykując się do dogonienia go, gdy ktoś złapał mnie za łokieć, skutecznie zatrzymując. - Czego? - warknąłem, spuszczając wzrok na osobę ściskającą rękaw mojej bluzy.
- Opanuj się - odpowiedziała spokojnie, lustrując moją twarz. Zabrała rękę, cofając się krok do tyłu. - Oddasz mu kiedy indziej, ale nie na terenie szkoły - zaśmiała się pod nosem, zakrywając usta dłonią. Po raz kolejny w ciągu piętnastu minut wywróciłem oczami, wracając spojrzeniem na dziewczynę. Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc jej delikatne rumieńce, dające jej dziewczęcego uroku.
- Hej, Mac! - zawołałem, widząc jak oddala się w przeciwnym kierunku. Przystanęła, odwracając się w moją stronę i kiwając głową abym kontynuował. - Idziemy jutro do kina? - chwilę się zastanawiała co odpowiedzieć. Widząc jak kąciki jej ust znacznie zadrżały, moje serce zabiła dwa razy mocniej.
- Przyjedź po mnie o ósmej - włożyła ręce do kieszeni, posyłając ostatni, nieśmiały uśmiech, kierując się w tylko jej wiadome miejsce. 

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Naprawde bardzo mi się podoba ^^ To co rzuca mi się w oczy to brak przecinków przed imiesłowami (np. zasiadając, dostrzegając), pamiętaj o tym. Zdarzają się też drobne literówki, pilnuj tego.
    Ale ogólnie jest świetnie. Spodobał mi się moment, kiedy zobaczył ją w oknie, fajnie to opisałaś. Nie mogę się doczekać, kiedy się poznają ^^
    Kocham i czekam na następny x

    OdpowiedzUsuń
  2. Fanfiction wydaje się być ciekawe. Oczywiście, znajdują się jakieś niedociągnięcia, ale żadne z nas nie jest alfą i omegą. Póki co trudno mi się w jakikolwiek sposób wypowiedzieć co do fabuły, bo to dopiero początek, ale przyciągnęłaś moją uwagę :) Jedyne co mnie razi to, że nauczycielka mówi "psychiatryk". Myślę, że jako pedagog powinna używać jednak sformułowania szpital psychiatryczny :)
    Nie byłabyś może zainteresowana zwiastunem? Jak wcześniej pisałam, masz moją uwagę i jeśli chciałabyś zwiastun, to możesz się do mnie odezwać na twitterze @lightwhys :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam naprawdę ogromne chęci, ale to chyba nie jest opowiadanie dla mnie. ;_; Wręcz nienawidzę czytać o Hemmingsie (wyjątek to wdngd, chociaż tam na początku Luke również mnie denerwował). Do tego klimaty psychiatryka... Nie, to zdecydowanie nie moje klimaty...
    Ale cóż, przynajmniej spróbowałam, co nie? Zawsze coś! :3
    Życzę powodzenia w dalszym pisaniu, dużo czasu i weny. Pamiętaj, że trening czyni mistrza i jeśli tylko będziesz pracowała, Twoje teksty będą coraz lepsze i lepsze, a wysoki poziom tekstu zawsze przyciąga więcej czytelników, bo jeden poleca drugiemu i dalej samo leci.
    Poczytaj sobie różne artykuły o zasadach interpunkcji ("skromnie" polecam mój z Poradnika pisarskiego na katalog5sos.blogspot.com), bo brakuje przecinków w wielu miejscach, zwłaszcza przed imiesłowami, o czym ktoś wspomniał wyżej w komentarzu. :)
    Myślę, że to ff przy odrobinie pracy może być naprawdę świetne, zwłaszcza dla osób lubujących się w takich tematach. Ja niestety nie przepadam, więc tu kończy się moja przygoda z Psychopatką. :c Mimo wszystko cieszę się, że spróbowałam. :D
    Powodzenia ;3
    Pozdrawiam, Koneko

    OdpowiedzUsuń