niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 4

Po raz pierwszy byłam świadkiem takiego chaosu. Nigdy przedtem w ośrodku nie było takiej gonitwy. Można by rzec, że pracownicy zachowywali się co najmniej jakby miał nastać koniec świata. Pielęgniarki biegały po korytarzach, lekarze wykonywali te czynności dwa razy szybciej, a reszta? Nawet nie wspomnę. Beckley od powstania było spokojnym miejscem, może z pozoru. Jako psychiatryk nie można nazwać go cichym i pogrążonym w harmonii budynkiem. Mimo wszystko, na korytarzach nie odzywało się wiele osób. Tym czasem pracownicy krzyczeli tak, że każda osoba z zewnątrz mogła ich usłyszeć. Nie lubię hałasu. Wolę spędzać czas w ciszy, skoro już muszę spędzać tutaj czas, wolę spędzać go po cichu.
Podpierałam dłonią głowę, pusto wpatrując się w kraty za oknem. Widok nie zapiera dech w piersiach, ale lepsze to niż wsłuchiwanie się w krzyki dochodzące zza ściany. Odłączając się od otoczenia rozsadzającego mi bębenki, mogłam pogrążyć się w marzeniach oraz myślach.
Po głowie ciągle chodziła mi rozmowa dwóch pielęgniarek z zeszłej nocy. Zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądać, w jaki sposób nastolatkowie będą się nami "zajmować" lub pomagać pracownikom. Nie potrafiłam poukładać sobie w głowie tego wszystkiego. Jeśli dobrze udało mi się dosłyszeć, padły słowa "dwa tygodnie". Uczniowie ze szkoły będą tutaj przychodzić przez równe dwa tygodnie, zaczynając od jutrzejszego popołudnia. Ciekawiło mnie jak oni zaczną czuć się w tym miejscu. Czy dowiedzą się, co czują ludzie tutaj zamknięci, od Bóg wie jakiego czasu. Uciekną czy jednak zostaną? Zrozumieją nas, czy potraktują jak szaleńców? Tego typu pytania zaprzątały mój umysł całą noc, przez co w ogóle nie spałam. Nie odczuwałam zmęczenia. Na pewno nie po tabletkach, które dostaję. Niby są na uspokojenie, a na mnie działają odwrotnie. Oczywiście nie pobudzają mnie do takiego stopnia, abym biegała po suficie, lecz odrzucają chęć spania. Może i dobrze? Może przerzucę się na życie nocne? Noc jest dla osób, które w dzień czują się źle, nieodpowiednio i nieswojo. Co ja mówię, ja o każdej porze czuję się jak niepotrzebna na tym świecie.
Podniosłam się z fotela mającego swoje stałe miejsce przy oknie, aby zająć białe krzesło przy biurku. Ułożyłam ręce na metalowej powierzchni, prostując je. Chwilę zastanawiałam się nad tym, co powinnam zrobić, nie teraz, ale ogólnie. Podczas pobytu licealistów w ośrodku. Co, jeśli zaczęłabym odprawiać medytację, która doprowadziłaby mnie do ukojenia i zapanowania nad swoją agresją? Może mi to pomoże i wyjdzie tylko na korzyść. Jest szansa na opuszczenie psychiatryka i zaczęcie życia o jakim marzę od momentu przekroczenia progu tego budynku.


Dziennik psychopatki, 5 październik, 2023 rok.

"Doczekałam się. Nadszedł ten dzień, w którym ujrzę obce mi osoby. Dlaczego cieszy mnie ten fakt? Odpowiedź jest prosta: zdarzy się coś nowego. Pojawią się nowi ludzie, sprawią, że każdy dzień spędzony w tym miejscu będzie inny, odmienny. Nie będzie ciągle tą samą monotonią, będzie się wyróżniał. Każdy kolejny dzień taki będzie, przez najbliższe czternaście dni. Mogłabym wstać i zacząć skakać ze szczęścia. Nareszcie do mojej czarno-białej rzeczywistości zostanie wprowadzony jeden kolor z palety barw. Mimo pochmurnego nieba, z którego pada deszcz jest nadzieja na tęczę, która ukaże się po przedostaniu się słońca między chmurami. Ta tęcza będzie symbolizować odrodzenie.
Erys"

Zamknęłam dziennik, odkładając go na swoje stałe miejsce, którym była stara szuflada w metalowym biurku. Na jego okładce ułożyłam ołówek, popychając płaską powierzchnie, która sunęła po "szynach". Podniosłam się z krzesła, zmieniając miejsce spoczynku na łóżko. Usiadłam na jego środku, krzyżując nogi. Dłonie ułożyłam na kostkach, skupiając wzrok na drzwiach będących naprzeciw mnie. Miałam cichą nadzieję, że właśnie się otworzą i wejdzie osoba, którą bardzo pragnęłam teraz ujrzeć. Podświadomie wiedziałam, że to się nie stanie, a mimo to robiłam sobie głupią nadzieję.
Klamka się poruszyła, zostając pociągnięta w dół. Rozświetliła się iskierka nadziei. Przyszła tak szybko, jak zniknęła, oglądając przechodzącą osobę przez próg.
- Hej - odezwała się kobieta, patrząc na mnie nieśmiałym spojrzeniem. - Masz ochotę zagrać w jakąś grę? - zapytała.
Chwilę zastanawiałam się nad udzieleniem odpowiedzi.
Wyjść stąd czy zamknąć we własnym świecie?
- Tak - odpowiedziałam krótko. Podniosłam się w łóżka, zaciągając na stopy stare, puchowe kapcie w kolorze beżu, które zdążyły wyblaknąć oraz stracić żywe kolory. Wyszłam z pokoju, stając obok Stephanie, która zamykała za mną drzwi.
- Więc chodź - ponagliła, wskazując na korytarz przed nami, który prowadził do głównego holu. Stawiałam małe kroki, szurając swoim obuwiem. Ze spuszczoną głową kroczyłam do pomieszczenia, gdy się tam znalazłyśmy moje oczy zarejestrowały kilku pacjentów spędzających czas w towarzystwie swoich opiekunów.
Dostrzegłam również znajomy, wyrazisty kolor blond włosów osoby siedzącej tyłem do wejścia, w którym stałam. Blond kosmyki układały się w fale, mimo wszystko, były tak samo zaniedbane jak każdej nastolatki zamkniętym w ośrodku. Strojem nie zbyt wyróżniała się wśród zgromadzonych ludzi. Jedynie odmienne były kolory ubrań, których krój był taki sam jak każdego.
Głowa dziewczyny podniosła się znad stołu, jakby wyczuła, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła się w miejscu, przez co nasze spojrzenia się skrzyżowały. Ogarnęło mnie dziwne poczucie nienawiści.
- Erys - szepnęła. Zdołałam usłyszeć jej głos, który był niski i chłodny.
- Haylee - mruknęłam, wypowiadając to imię.
- Jak miło cię widzieć - podniosła się z krzesła, a jej twarz okrył sztuczny do granic możliwości uśmiech.
Wywróciłam oczami. Słuchanie tej dziewczyny było jak tortura. Nasze historie były inne, ale zarazem takie same. Obie byłyśmy wariatkami zamkniętymi w psychiatryku. Schorzenia były różne, lecz prowadziły do tego samego - słabe panowanie nad swoimi emocjami. Od naszego pierwszego spotkania można śmiało powiedzieć, że nie żywiłyśmy do siebie specjalnej sympatii. Haylee była specyficzną osobą, która pragnęła dyrygowania każdym oraz posmakowania władzy. Z opowieści jakich niestety musiałam wysłuchiwać, gdyż była jedyną osobą utrzymującą ze mną jakiekolwiek kontakty - dowiedziałam się kilka faktów o niej. Zanim tutaj się dostała była najbardziej szanowaną uczennicą w swojej szkole. Dopóki nie dowiedzieli się prawdy o blondynce. Gdy na jaw wyszło kim jest, wystarczyło kilka sekund na znienawidzenie jej przez całe miasto. Mimo swojej choroby, chęć władzy została w jej żyłach do dzisiaj. W ośrodku zachowywała się niczym królowa, zapominając, gdzie tak na prawdę się znajduje. Było to kolejnym powodem jej zamknięcia - poprzestawiane w głowie.
Przebywa tutaj dłużej niż ja, ale według Stephanie - ja w magiczny sposób jestem zdrowsza niż ona.
- Bez wzajemności - mruknęłam beznamiętnie, nie spuszczając z niej swojego obojętnego, a zarazem nienawistnego spojrzenia.
- Auć, zabolało - złapała się za lewą pierś, udając urażoną moim docinkiem. Prychnęłam, odwracając głowę w bok. Widziałam jak Stephanie mierzy mnie ostrzegawczym wzrokiem, dając mi do zrozumienia, że jeśli nie przestanę - skończy się tragicznie. Dobrze wie, że Haylee nie odpuści, będzie brnąć w tę kłótnię w zaparte. Niestety, ja potrafiłam powiedzieć "NIE", kiedy było to potrzebne. A wszczynanie bójki dzisiejszego dnia było na ostatnim miejscu do zrobienia.


Brisbane, marzec, rok 2022.

Na niebie rozpościerały się granatowe chmury. Ten dzień nie mógł skończyć się dobrze. Każdy nie miał najmniejszego humoru na jakiekolwiek rozmowy, czy wspólne spędzanie czasu. Wszyscy pozostawali w swoich pokojach, aż ten feralny dzień nie dobiegnie końca. Są odmieńcy. Czyli ja.
Tego dnia nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Poprosiłam Stephanie, aby poświęciła czas dla mnie i spędziła go ze mną w holu. 
Z podkulonymi nogami zajmowałam kanapę. Nie nazwałabym jej stałym miejscem odpoczynku. Co kilka minut zmieniałam albo pozycje, albo wstawałam na równe nogi i krążyłam po pomieszczeniu. Targało mną. Siedzenie spokojnie było wielką udręką. Dostałam garść leków na uspokojenie, ale nawet one nie pomogły. Wszystko we mnie chodziło - dosłownie. Musiałam dać upust emocjom lub się zmęczyć, może wtedy by mi przeszło i mogłabym siedzieć w swoim pokoju na tyłku, a nie zawracać Charms głowę. Odkąd tutaj siedziałyśmy, około dziesięć razy przyszedł lekarz, informując, że jest potrzebna gdzieś indziej, mimo to Stephanie uparcie została ze mną, gdyż mi to obiecała. Tak, zdecydowanie była moją ulubioną pracownicą w ośrodku.
- Może lepiej, jeśli pójdziesz im pomóc? - zapytałam, odwracając się przodem do siedzącej na krześle, z najnowszą prasą, kobiety. Podniosła wzrok znad lektury, spoglądając na mnie.
- Moją pracą jest pilnować ciebie, właśnie to robię, więc wyrzucić mnie nie wyrzucą - odpowiedziała, powracając do czytania.
Podeszłam do okna, wlepiając wzrok gdzieś daleko przed siebie. Co mogę zrobić, aby się uspokoić? Pytałam sama siebie w myślach, lecz nic mi nie świtało. 
- Erys i jej niańka - dochodzący głos zza moich pleców, sprawił, że momentalnie się odwróciłam. Dopiero tu weszła, a już miałam dość. 
- Idź stąd - warknęłam, powracając do okna. 
- Jej, Rasac... Wiele się nie nauczyłaś, odkąd tu kiblujesz, kultura osobista wyparowała ci jak nerwy? - docinała mi, próbując sprowokować. Zaczynało jej to wychodzić. Ciśnienie dźwignęło mi się natychmiastowo. Ścisnęłam dłonie w pięści, nie chcąc rozpoczynać żadnej bijatyki. Jeszcze wsadzą mnie do izolatki. 
- Powiedziałam wynoś się stąd! - wrzasnęłam, odwracając się do niej. Stephanie odłożyła momentalnie gazetę, podnosząc się na równe nogi. Dobrze wiedziała, co dzieje się, gdy ja i Haylee jesteśmy w tym samym pomieszczeniu. Rozpętuje się piekło
- Taka głupia jak szalona? Nie jesteś przypadkiem farbowaną brunetką? - dogryzła mi z wielkim, zwycięskim uśmiechem na ustach.
Nie mogłam tego słuchać. Odkąd tutaj trafiłam, Haylee nic innego nie robi, jak znęca się nade mną. Za każdym razem docinki, kpiny, obelgi... Mogłabym wymieniać w nieskończoność, a i tak bym pewnie jeszcze nie skończyła. Suka uwzięła się na mnie. 
W tej chwili nie wytrzymałam. Z krzykiem rzuciłam się na blondynkę, przewracając ją na podłogę. Pisnęła pod wpływem siły uderzenia, z jaką wylądowałam na niej. Usiadłam okrakiem na jej brzuchu, zaciskając dłonie na jej szyi. Powoli zaczęło brakować jej tchu. Twarz robiła się blada, a oddychanie przychodziło jej z wielką trudnością.
Nigdy wcześniej nie marzyłam tak bardzo jak zabić tej zdziry. Mogę tu jeszcze siedzieć, mogą mnie zamknąć w pierdlu, ale nie będę musiała więcej oglądać tej szmaty na oczy. Ten fakt pocieszał mnie i dawał chęć do dalszych działań. Wolną ręką złapałam za jej kosmyki mocno ciągnąć aby poczuła ból. Niech czuje się jak ja przez ten rok poniżania i wyśmiewania mnie. Nikt nie będzie kpił z Erys Rasac, nie, gdy jest nieobliczalna. 
- Erys! Zabijesz ją! - wrzeszczała Stephanie, ściskając moje ramię, próbując w ten sposób odciągnąć mnie od blondynki. Jej starania wyszły na marne. Byłam jak w transie, a z tego transu nie można mnie w żaden sposób wybudzić. - Otrząśnij się! Nie jesteś taka! Zapanuj nad tym! - brunetka nie dawała za wygraną. 
Gdzieś w tle słyszałam głosy innych ludzi. Najwidoczniej musiała zebrać się niezła publiczność. Wrzeszczeli, prosili, abym tego nie robiła, że pożałuje tego ruchu. 
Żałować? Nigdy bym nie żałowała. 
- Erys? - delikatny, dziewczęcy głos odbił się w moich uszach. Pomimo natłoku myśli i skupieniu na Haylee dotarł do mojej głowy. Zastygłam w bezruchu. Uścisk na szyi Evel minimalnie się poluzował. Gwałtownie podniosłam głowę, a przed moimi oczami ukazała się Nel we własnej osobie. Zabrało mi słów, nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, po prostu wpatrywałam się tak w siostrę nie umiejąc uwierzyć, że tutaj przyszła. Po tylu miesiącach... Ujrzała mnie w najgorszym świetle jakim mogła. Zobaczyła w próbie zabójstwa.
- Nel... - szepnęłam, a moja dolna warga została w dole. Ręce na szyi blondynki, na której siedziałam, rozluźniły się całkowicie.
- Odciągnijcie ją od niej! - rzucił ktoś z zebranych ludzi. W sekundzie na moich ramionach i nadgarstkach znalazły się żelazne uściski umięśnionych mężczyzn ciągnących mnie do tyłu. Przycisnęli moje ciało do zimnego podłoża, uniemożliwiając mi jakiekolwiek ruchy. Dłonie wykręcili, przytrzymując między łopatkami. Widok Nel, która za to ujrzała mnie w szale, doprowadził do rozkruszenia się mojego serca. Poddałam się. 

Tamta bójka... a raczej próba morderstwa była moją ostatnią bitwą w ośrodku. Nigdy więcej nie rzuciłam się na Haylee, na kogokolwiek. Widok mojej siostry ze łzami w oczach oraz przepełnionymi strachem spowodował, że moje serce zostało złamane. Gdy przypominam sobie ten dzień... mam ochotę sama coś sobie zrobić. Chcę się ukarać.
- Haylee, dlaczego siedzisz tutaj sama? - zapytała Stephanie, zmieniając temat, próbując w ten sposób zapobiec krwawej rzeźni.
Dziewczyna milczała, unikając wzroku mojej podopiecznej. Fakt, że przyszła tutaj sama, nie zrobił na mnie wielkiego zdziwienia, ale dziwi mnie fakt, że jeszcze nie znudziło jej się dręczenie mnie. Ja bym na jej miejscu po dwóch latach odpuściła.
- Haylee, wracaj do swojego pokoju - zarządziła stanowczo Charms, nie przyjmując słowa sprzeciwu. Evel rzuciła mi ostatnie nienawistne spojrzenie i opuściła hol. Moje usta uformowały się w delikatny uśmiech. Po raz pierwszy w historii Haylee Evel znalazła się na straconej pozycji. Punkt dla Erys.
- Dziękuję - zwróciłam się do stojącej obok Stephanie.
- Nie daj jej się sprowokować, bo ona tego oczekuje, to jest jej cel, aby cię wytrącić z równowagi. Pamiętaj, umiesz nad sobą zapanować, tyle czasu to ćwiczyłyśmy, musisz odnaleźć swój wewnętrzny spokój. Bo ja w każdym bądź razie nie mam zamiaru was rozdzielać, nie po tym jak chciałaś ją zabić - kobieta uniosła ręce w geście obronnym, dając mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru mieszać się między mnie a blondynę.
Zaśmiałam się, widząc jej minę do tej sytuacji. Potrafi rozładować napięcie.
- Dobra Erys - poklepała mnie po ramieniu. - Idź do swojego pokoju, kiedy indziej pogramy w karty - skinęłam głową, ruszając przed siebie. Przeszłam przez łuk, kierując się do swojego pokoju. Przeszłam przez korytarz, otwierając drzwi do moich czterech ścian. - Później do ciebie zajrzę - posłała mi przyjazny uśmiech, mrugając do mnie radośnie. Przytaknęłam, zajmując miejsce w swoim ulubionym fotelu. Przez ostatnie kilka godzin pojawiła się we mnie jakaś zmiana. Ostatnio nie miałam ochoty żyć, a dzisiaj się nawet uśmiechnęłam, co nie zdarza się często. Zastanawia mnie, co jest powodem takiej zmiany nastroju; fakt, że Haylee się oberwało czy to... że ktoś tutaj przyjdzie. Nie często zdarzają się takie wizyty. Od czasu do czasu jakiś rodzic lub opiekun prawny zawita do swojego dziecka i nic więcej. Myśl, że będzie tutaj stado licealistów sprawia, że lepiej się czuję psychicznie. Nie potrafię nazwać tego stanu, tak po prostu jest.
Może cieszy mnie ten fakt, ponieważ nie ma tu nikogo z kim mogę porozmawiać? Rozmawiać w sposób jak z Nel lub Stephanie, mimo iż ze Stephanie nie porozmawiam jak rozmawiałabym z siostrą na tematy głupie i mało ważne. Brakuje mi takich sytuacji, spędzania z nią czasu, nocnych rozmów, gdy któraś nie potrafiła spać, spacerów po plaży, jazdy na rolkach, bądź zwykłego wspólnego spędzania czasu. Oddałabym wszystko, aby tylko móc wrócić do tych lat.

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział czekam na kolejny *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się ta historia. Napisana całkiem przyzwoicie, jako takich błędów chyba nie ma, ale boli mnie gdy widzę, kiedy ktoś używa konstrukcji "w każdym bądź razie" nie ma czego takiego. Jest w każdym razie albo bądź co bądź. Mam nadzieje ze będziesz juz o tym pamiętać. :)
    Czekam na rozwój tej histori, bo bardzo mnie zaciekawiła.
    Pozdrawiam xo

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział niesamowity ♥
    Nie będę się rozpisywać, bo bardzo dobrze wiesz jak mi się ta historia podoba!
    Czekam na następny miś xx

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny rozdział, zresztą jak zawsze...
    chociaż liczyłam na spotkanie Erys i Luke'a, ale no musze jeszcze poczekać:(
    czekam na nastepny, kocham ❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny rozdzial<3/Martyna W

    OdpowiedzUsuń