niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 5

Mrok ogarniał cały ośrodek, wszyscy pogrążyli się w mocnym śnie, po męczącym dniu. Cisza i spokój panująca na korytarzu była czymś przyjemnym. Zero gwaru, zero chaosu, zero duszy. Można by rzec, że niebo, prawda? Niestety, prawda była inna. To nie było niebo, a ośrodek psychiatryczny, do tego była jedyna, zabłąkana duszyczka nie umiejąca się zapaść w błogim śnie.
Tak, to znów ja.
Jestem wielkim odmieńcem w tym budynku, funkcjonuję całkiem inaczej niż wszyscy przebywający w murach ów budynku. Czy to dobrze? Nie do końca. Noc jest dla osób, które nie czują się za dnia dobrze, a w nocy dopiero zaczyna się ich istnienie. Wyłania się odpowiedz: nie czuję się dobrze podczas wschodzącego słońca. Nie potrafię żyć za dnia, gdy czuję się przytłoczona praktycznie przez każdego człowieka przechodzącego i wychodzącego przez te drzwi. Jestem już przyzwyczajona do samotności, większy natłok na mnie sprawia, że czuję się niefortunnie, nawet we własnym ciele, nie czuję się dobrze sobą.
Moje bose stopy przemierzały wzdłuż korytarzy, nie wydobywając żadnego dźwięku. Na paluszkach mijałam kolejne drzwi jednego z pacjentów. Palcem wskazującym sunęłam po brudnej ścianie, zostawiając jasną smugę na betonowej powierzchni. Wzrokiem świdrowałam dookoła siebie w sposób, jakbym po raz pierwszy zwiedzała te korytarze. Prawda jednak była inna - znałam na pamięć ułożenie całego budynku, każde pomieszczenie, najmniejszy zakamarek, każdą najmniejszą skrytkę. Z łatwością mogę wejść do jednej z nich i się schować, nikt nie miałby mnie prawa znaleźć - jeśli sam dobrze nie zna tego ośrodka. Takich osób było na prawdę niewiele. Odkąd zostałam tutaj zamknięta, każdej nieprzespanej nocy opuszczałam swój pokój i rozpoczynałam zwiedzanie. Liczyłam na kroki długości korytarzy, wolnych pokoi, później dodawałam wszystkie metry i wiedziałam jakiej wielkości był ośrodek. Mało interesujące zajęcie, prawda? Spędzając tutaj tyle czasu, ile spędziłam ja, sam uznałbyś, że jest to jedyne interesujące zajęcie.
Skręciłam w lewo na skrzyżowaniu alejek, zmierzając w ostatnie drzwi znajdujące się na jej końcu. Wielkie, szare, z małym okienkiem i wmontowanymi kratkami ciągle stały w tym samym miejscu. Położyłam dłoń na klamce, pociągnęłam ją w dół, a ona uległa pod moim naciskiem. Popchnęłam je powoli, mimo moich starań zaskrzypiały złowrogo. Prześlizgnęłam się przez szparę, zamykając je za sobą. Odnalazłam na ścianie mały włącznik, gdy go nacisnęłam jedna, mała żarówka znajdująca się wysoko na suficie, rozświetliła się, dając niewielkie źródło świata do pomieszczenia. Zrobiłam kilka kroków w stronę okna, a dokładnie okna wraz ze szklanymi drzwiami, na których również znajdowały się kraty. Ponownie nacisnęłam klamkę, ciągnąc je ku sobie. Zimny podmuch wiatru owinął moją twarz, rozwiewając zniszczone włosy. Przekroczyłam próg wejścia, przymykając za sobą szklaną powłokę. Zadarłam delikatnie głowę, w stronę znajdujących się przede mną schodów ewakuacyjnych. Nagimi stopami stawiałam ostrożnie kroki na kratkowanej powierzchni. Metal bardzo drażnił i ranił moją skórę, mimo to nie przywiązywałam do tego większej wagi. Nie odczuwam już bólu. Postawiłam nogę na pierwszym stopniu, później lewą na drugim i na zmianę. Podtrzymując się poręczy, spokojnym krokiem wdrapałam się na samą górę, pokonując jedno piętro. Usiadłam na murku, przerzucając nogi przez niego. Opatuliłam się rękami, czując zimno przeszywające moje ciało przez mocny powiew wiatru. Rozwiewał moje włosy we wszystkie strony, przez co zabłąkane kosmyki zaplątały się na mojej twarzy, utrudniając mi widoczność. Obiema dłońmi zaczesałam je w tył, zbierając w kucyka. Gumką recepturką, którą miałam na prawym nadgarstku związałam żyjące własnym życiem włosy. Przeszłam jeszcze kilka metrów, siadając na wielkim wentylatorze, na szczęście wyłączonym. Oderwałam stopy od betonowej ziemi, pociągając kolana do samej brody i opierając ją na nich. Owinęłam rękami nogi, formułując się w kulkę. Zadarłam mocno głowę ku górze, obserwując uważnie niebo, które pokrywało miliardy świecących mocnym blaskiem gwiazd.
- Tęsknie - szepnęłam cicho, mrużąc oczy, które zaczęły stawać się wilgotne od nadmiaru cisnących się słonych łez. Jak bardzo chciałam to powstrzymać, tak samo mocno mi się to nie udawało. Jedna, samotna łza wolnym tempem uciekła spod zamkniętej powieki, tworząc na moim policzku mokrą ścieżkę.

*
Zbiórka na dziedzińcu szkoły odbywała się równo o dziewiątej rano. Większość uczniów czekała w wyznaczonym przez dyrektora szkoły miejscu, oczekując reszty, aby tylko móc ruszyć w miejsca prac społecznych. Ashton, Michael i Calum tworzyli oddalone, o kilkanaście metrów od głównej grupy, swoje zbiorowisko, którym towarzyszyły ich dwie dobre przyjaciółki. Brakowało jednej osoby, która nie zjawiała się już od ponad trzydziestu minut, mimo umówionej na wczorajszym treningu godziny, aby całą szóstką udać się do swoich miejsc pracy.
- No i gdzie on jest? - odezwał się nagle zniecierpliwiony Michael, zerkając na trzymany w prawej ręce telefon z godziną zdecydowanie za dużego spóźnienia swojego przyjaciela z drużyny.
- Spokojnie, pewnie za chwilę przyjdzie - stojąca obok rudowłosa dziewczyna zapewniła swojego kolegę. Przyglądała się uważnie jego twarzy, widząc, że zaraz nie da rady się opanować i wybuchnie. Nienawidził, gdy ktoś nie dotrzymywał słowa, a najbardziej jeśli chodziło o umówioną godzinę. U Luke'a było to jednak w jego stylu - nie było dnia, godziny, daty aby się nie spóźnił na cokolwiek. Ekipę przyjaciół nie zdziwiłby fakt, jeśli spóźniłby się na własny pogrzeb.
- Może zadzwoń do niego, zaraz będziemy musieli iść - zaproponował stojący naprzeciw niego Calum, którego również ogarniało zdenerwowanie, mimo że za wszelką cenę starał się to ukryć pod obojętnym wyrazem twarzy.
Clifford nie czekał na kolejną prośbę i od razu wykręcił numer do Hemmingsa. Przyłożył słuchawkę do ucha, echo sygnału odbijało się w jego głowie, powoli wyprowadzając pofarbowanego chłopaka z równowagi.
- Po chuj mu ten telefon jeśli go nie odbiera? - zapytał retorycznie Michael, słysząc odzywającą się w słuchawce sekretarkę blondyna. Odstawił komórkę od ucha, naciskając czerwoną słuchawkę. Wcisnął aparat do kieszeni, zaczynając się rozglądać po dziedzińcu w nadziei, że może już gdzieś tutaj jest, tylko boi się podejść, bo doskonale wie, jakie ma zadanie na kolejne kilka godzin.
- To teraz ja spróbuję - chwilową ciszę przerwała brunetka, znana wszystkim jako McKenzie.
Walker sięgnęła do swojej torby po ukryty głęboko telefon, aby po chwili mieć go już w ręce, wybierając numer do Luke'a. Cierpliwie czekała na odebranie połączenia, ale nie doczekała się, a sygnały doprowadzały ją do rozstrojenia nerwowego.
- Gdzie ten kretyn do cholery jest?! - wrzasnęła, słysząc sekretarkę. - Jak go spotkam rozdepczę mu ten zasrany telefon.
W jednym momencie wszystkie pary oczu grupki stojącej w kręgu zwróciły się w kierunku dochodzącego dźwięku. Jedynie Ashton stojący tyłem musiał się odwrócić, aby zobaczyć źródło hałasu.
- No nareszcie! - krzyknął Michael, kierując się w stronę biegnącego Hemmingsa. - Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz!
- Bo taki miałem plan - zaczął, gdy zjawił się odpowiednio blisko przyjaciół, nie koniecznie chcąc aby reszta uczniów słuchała jego wytłumaczeń.
- Ale jak to "miałeś taki plan"? - powtórzył przyglądający się blondynowi Calum ze zmarszczonymi brwiami.
- No, miałem nie przyjść. Czego nie zrozumiałeś w tym zdaniu, idioto? - zdyszany szybkim biegiem Luke zapytał go, nie wierząc w głupotę swojego kolegi, mimo, że wyraził się wystarczająco jasno.
- Dlaczego miałeś się nie pojawić? - McKenzie zignorowała niski poziom inteligencji swojego kolegi i wróciła do ciut ważniejszego tematu.
- Bo nie miałem zamiaru tam iść. Nie będę pracował w śmierdzącym psychiatryku.
- Co się stało, że jednak jesteś? - ciągnęła Mac.
- Moja najdroższa mamusia się stała - sapnął zdenerwowany na samą myśl porannego konfliktu na temat jego braku zaangażowania w prace społeczne. - Zabrała mi klucze do samochodu oraz telefon. Jeśli się dowie, że nie biorę udziału w tych pracach, nie odzyskam swoich rzeczy. Nie mam żadnego wyboru.
*

~
Obracałam między palcami zielony ołówek, od czasu do czasu przygryzając białą gumeczkę na jego końcu. Zamyślonym wzrokiem wpatrywałam się w dziennik leżący przede mną, otwarty na ostatniej stronie i odwrócony do góry nogami. Naszło mnie jakieś natchnienie, aby zacząć rysować. Ale nie wiedziałam, co mam narysować. Trwałam w jednej pozycji dobre dwadzieścia minut, gumeczka na ołówku już prawie została zużyta przez gryzienie, jeszcze chwila i zacznę gryź ten plastik.
Wreszcie postanowiłam zacząć coś robić. Poprawiłam się na krześle, przykładając szpiczastą końcówkę do beżowej kartki. Pociągnęłam pisakiem wzdłuż kartki do samego dołu, robiąc pionową kreskę, później na samym dole papieru postawiłam poziomą, po lewej kolejną pionową i na samej górze poziomą. W ten sposób zrobiłam małą ramkę. Na samym środku narysowałam duże kółko i zakolorowałam je, obok zrobiłam dokładnie to samo. Wokół utworzyłam krąg na kształt głowy. Pod oczami dorysowałam coś podobnego do nosa, lecz z większymi przegrodami. Pod nosem zęby. Gdy uznałam, że wyczerpałam swoją chęć rysowania, ułożyłam ołówek w środku, zamykając dziennik i odkładając go na swoje miejsce, które było w szufladzie metalowego biurka.
Drzwi mojego pokoju otworzyły się, sprawiając, że delikatny chłodny powiew wiatru musnął moje bose stopy.
- Witaj, Erys - usłyszałam ten dobrze znajomy głos. Odwróciłam się na krześle, aby być twarzą w twarz z kobietą.
- Hej, Stephanie - szepnęłam cichutko, spuszczając wzrok na niosący w ręce mały koszyczek. Potarłam dłonie o uda, wzdychając ciężko.
- Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Mam nadzieję, że nie zrobiłaś żadnego wybryku - humor Charms wyjątkowo dopisywał. Wygląda na to, że musiało zdarzyć się coś dobrego. A to coś nowego.
Nie odpowiedziałam na zadane pytania. Kiwnęłam twierdząco głową, na mój gest kobieta jedynie się uśmiechnęła. Usiadła naprzeciw mnie, na łóżku, wyciągając z koszyczka bandaż oraz wodę utlenioną.
- Co ty robisz, że co chwilę muszę cię opatrywać? - zapytała, zabierając się za czyszczenie mojej stopy, na której widniało wielkie zadrapanie, z zaschniętą krwią dookoła.
Wzruszyłam jedynie ramionami, przyglądając się jak Stephanie delikatnie oczyszcza gazą moją ranę, przy okazji pozbywając się strupków. Gdy skończyła owinęła bandażem moją nogę, aby mogło się spokojnie zagoić.
- Zajrzę do ciebie za godzinę - skinęłam, śledząc wzrokiem wychodzącą postać kobiety, zamykającą drzwi. Spuściłam głowę, przyglądając się swojej opatrzonej nodze. Zrozumiałam, dlaczego nie czuję pieczenia z rany, która była dość głęboka pod wpływem rozcięcia na schodach w drodze powrotnej. Jestem nie czuła, po prostu, nie mam uczuć. Zostałam zepsuta.
- A! Erys, jeszcze jedno - moje rozmyślenia przerwała wchodząca do pokoju Stephanie. Uniosłam głowę, spoglądając na nią. - P... - nie dałam jej zacząć swojej wypowiedzi.
- Sprowadź Nel.
- Co? - zapytała zdezorientowana, marszcząc brwi
- Sprowadź Nel - powtórzyłam stanowczym głosem, zaciskając dłonie na krześle. Paznokciami wbijałam się w drewniane siedzenie. - Powiedziałam. Sprowadź. Nel. - przeliterowałam z zaciśniętymi zębami.
- Ale Erys...
- Sprowadź ją! - wrzasnęłam na całe gardło, podnosząc się z miejsca. Stephanie zrobiła jeden krok w tył, zasłaniając się drzwiami.
- Erys, ja nie mog...
- Sprowadź moją siostrę! - wydarłam się, przybliżając się do kobiety. Jej oczy przepełniał strach oraz współczucie.
- Uspokój się - nakazała łagodnym głosem. - Co w ciebie wstąpiło? Nie jesteś taka.
- Gówno o mnie wiesz! - krzyknęłam, zaciskając ręce w pięści. Gotowało się we mnie. Dawno nie czułam takiej wielkiej potrzeby bliskości mojej siostry. Potrzebowałam jej jak jeszcze nigdy wcześniej. Chciałam, aby znów była ze mną, abyśmy spędzały wspólnie czas, znów byłybyśmy tymi siostrami nierozłączkami. - Chcę do Nel! - ponownie wrzasnęłam, przybliżając się do drzwi, w których stała przestraszona Charms.
- Odsuń się - rozkazała, wycofując się. - Jeśli zrobisz to, o czym myślisz, skończysz źle.
Ciężko oddychałam, mierząc się nawzajem wzrokiem ze Stephanie. W tym momencie było mi wszystko jedno, czy jeśli zrobię to, co chcę zrobić to wpłynie to ma mój pobyt tutaj. Mogę tutaj gnić i tak już nic lepszego mnie w życiu nie spotka. Gorzej być nie może, w moim przypadku najgorsza będzie tylko śmierć.
Rzuciłam się w szparę uchylonych drzwi, odpychając przestraszoną kobietę w bok, która niebezpiecznie zachwiała się na nogach, opierając się o ścianę, by nie stracić równowagi. Wybiegając na korytarz, napotkałam przerażone spojrzenia pracowników, którzy nie mieli odwagi wykonać żadnego ruchu, stali i patrzyli, nie wiedząc co zrobić. Ponowiłam bieg, pokonując pierwszy korytarz i zatrzymując się przy schodach prowadzących na pierwsze piętro.
- Zatrzymajcie ją! - o ściany obił się głos jakiegoś mężczyzny. Obróciłam głowę w tamtym kierunku, popierając się prawą ręką o ścianę. Zza zakrętu wyłoniły się dwie sylwetki lekarzy biegnących w moją stronę. Dłużej nie czekałam, zbiegłam po schodach na bosych stopach, czym prędzej znajdując się na pietrze. Napotkałam kolejne zdezorientowane spojrzenia pracowników z niższego piętra, nie zważając na nich, ruszyłam w stronę następnych schodów, aby znaleźć się na parterze i odnaleźć drzwi frontowe. Krzyki i wrzaski lekarzy nie ustępowały, mimo to biegłam dalej. W trakcie biegu odwróciłam głowę, aby zmierzyć optycznie odległość między mną, a personelem, gdy nikt nie próbował mnie zatrzymać kąciki moich ust prawie niezauważalnie powędrowały ku górze. Wracając wzrokiem przed siebie, nim zdążyłam cokolwiek zrobić, zderzyłam się z czymś twardym, upadłam na ziemię, łapiąc się za skroń. Kilka par rąk mocno zacisnęło się na moich ramionach i przedramionach, przywierając moje ciało do brudnej podłogi. Ktoś umiejscowił kolano między moimi łopatkami, kompletnie mnie unieruchamiając.
- Mamy ją - sapnął jeden z nich do drugiego, przytrzymując moje nadgarstki. Wzięłam jeden, głęboki wdech, wpatrując się w pusto w kurz zebrany na podłodze.

Z kolanami podciągniętymi pod samą brodę zajmowałam miejsce na ziemi w samym koncie pomieszczenia. Głowę umiejscowiłam na złączeniu ścian, wpatrując się w popękany i zniszczony sufit. Po raz kolejny przybliżyłam sobie swoją porażkę, znów nie potrafiłam zapanować nad swoją agresją i pogrążyłam się jeszcze głębiej. Gdybym pomyślała, zanim zaczęła działać, może właśnie nie siedziałabym w pustym pokoju, zamkniętym na trzy zamki, wspierające metalowe, grube kraty, a rąk nie miałabym związanych za plecami. Może wszystko wyglądałoby inaczej? Może gdyby... gdybym próbowała inaczej myśleć, wyszłabym stąd i kontynuowała terapię w domu? Jestem zepsutą zabawką, której nie da się naprawić, nawet jeśli siedzi nad nią tuzin specjalistów grzebiącym w jej wnętrzu. Nikt nie dosięga do mojego mózgu, nikt nie zdoła poprzestawiać mi myślenia, aby weszło na prawidłowe tory. Jedną osobą, która może to zwalczyć jestem ja sama, ale jestem za słaba psychicznie, aby próbować.


Dziennik psychopatki, 6 października, 2023 rok.

"Często doświadczamy upadku ludzi. Widzimy jak upadają, nie potrafiąc odbić się od dna. Za wszelką cenę staramy pomóc im się podnieść, aby mogli iść przed siebie i nie zatrzymywać, doznawać nowych przygód i szaleć póki mają na to siłę. Staramy się im wmówić, że poddanie się nie da im nic korzystnego, może być tylko gorzej, mogą pożałować tego, że nie spróbowali zawalczyć, a mieli o co, mieli powody, mieli dla kogo żyć i kroczyć dalej tą ścieżką życia. Pomagamy im, ale co jeśli sami nie potrafimy pomóc sobie? Jesteśmy wystarczająco przekonujący? Jesteśmy w stanie pomóc bliźniemu, by stał się jeszcze silniejszy i wreszcie uwierzył w siebie, a nie jesteśmy w stanie podnieść samego siebie? Wiara w samego siebie jest największą potęgą świata, nikt nie może tego złamać. Ale jesteś za słaby, by nawet próbować, chcesz, ale nie potrafisz - i to jest największy ból. Chcesz, z całych sił chcesz, lecz nie potrafisz się za to zabrać - tu jest haczyk. Zakładając, że właśnie próbujesz się podnieść, a za wszelką cenę coś to blokuje i nie dajesz rady. Wniosek: nigdy się nie poddawaj i dąż do wyznaczonego celu, bo dla innych już jest na to za późno.
Erys"



*(...)* - tekst zawarty w gwiazdkach jest szybkim przejściem do kolejnego dnia, ten fragment jest dość ważny, a nie chciałam robić przeskoku w środku rozdziału do perspektywy Luke'a, bo lepiej jeśli jest to w narracji trzecioosobowej.

2 komentarze:

  1. super, super, ale razi mnie brak przecinków w wielu miejsach:(
    no ale ogólnie świetny, jak zawsze kochanie
    czekam na ich spotkanie ❤
    ily x

    OdpowiedzUsuń