Poniższy tekst napisany jest tylko i wyłącznie dodatkowo! Nie jest on powiązany z fabułą Psychopatki, niektóre wątki tylko się zgadzają, ale można doszukać się spojlerów, wystarczy uważnie czytać.
(c) Calumi
___
Dziennik psychopatki, 24 grudnia, 2023 rok, ok. 21:03.
"Znasz to poczucie zimna rozchodzące się w twoim ciele, gdy nie ma nikogo obok? Znasz to uczucie, kiedy w dzień, w którym powinno spędzać się czas z rodziną, ty siedzisz odizolowana od świata i zdana tylko na swoje towarzystwo? Nie? Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak wielkim szczęściarzem jesteś, bo ja właśnie doświadczam tego uczucia, zresztą nie pierwszy raz. Przez ostatnie trzy grudnie spędzam Święta Bożego Narodzenia sama, całkowicie sama, jak palec w psychiatryku. Zeszłe święta nie wyglądały inaczej, również siedziałam zamknięta tutaj. To poczucie bezsilności, smutku, samotności i żalu jest nie do zniesienia. Czujesz pustkę, czarną otchłań ogarniającą swoje serce, miejsce, gdzie powinno być ciepło i miłość. Nie czujesz nic.
Erys"
Powoli zamknęłam dziennik, ścierając jedną, samotną łzę spływającą po moim policzku. Pociągnęłam nosem, kryjąc notes do szuflady, gdzie było jego stałe miejsce. Ułożyłam ręce na blacie krzyżując je, by po chwili schować w nich swoją twarz. Zaniosłam się płaczem, czując tak wszechogarniającą mnie pustkę, nie czułam rodzinnego ciepła, nie czułam miłości, nie czułam radości - czułam nicość, samotność i ból. Nie odczuwałam żadnych pozytywnych emocji. Wszystko co budowałam przez ostatnie dwa i pół miesiąca runęło. Erys, która zmieniła się dla jednej osoby zniknęła za murem niemożliwym do przebicia.
Powinnam dawno temu się pogodzić ze swoim marnym żywotem. Zawsze będę sama, zawsze będę wariatką, bezuczuciową morderczynią, którą zamknęli w szpitalu psychiatrycznym. Nigdy nie będą normalną dziewczyną, której jedynym problemem jest "jak wysokie szpilki ubrać na imprezę" czy "był gówniarzem, nie zasługiwał na mnie". Nie będę miała spokojnego życia o jakim marzę.
Wszyscy w tym momencie cieszą się swoim towarzystwem, składając sobie życzenia bożonarodzeniowe, śmieją się, śpiewają kolędy, spędzają czas w gronie rodzinnym. A ja? Ja jestem nic nie wartą ofiarą losu, którą zniszczył świat, więc postanowiła się zemścić. Wyszło mi to na dobre? Wyszło jeszcze gorzej niż można pomyśleć, zostałam sama, każda znajoma mi osoba, odwróciła się ode mnie i powiedziała "niech gnije w psychiatryku za to co zrobiła". Bo taka jest prawda, jestem niepotrzebną istotą, tułającą się bez celu po tym świecie.
Od jakiegoś czasu leżałam w jednej pozycji na łóżku, przytulając poduszkę do siebie. Łzy zasychały na mojej skórze, czułam jak pod oczami skóra mi puchnie. Byłam zmęczona psychicznie. Stałam się wrakiem człowieka, w dzień, kiedy powinno się być radosnym.
Podniosłam głowę z poduszki marszcząc brwi. Byłam pewna, że usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi. Nie byłam pewna czy przesłyszałam się, ale gdy dźwięk się powtórzył, miałam pewność, że jednak nie zwariowałam. Zsunęłam nogi na ziemię, podnosząc się z łóżka, podeszłam do drzwi przykładając ostrożnie ucho do powłoki. Momentalnie odskoczyłam od drzwi, kiedy pukanie ponowiło się.
- Halo? - zapytałam szeptem, oblizując suche wargi.
- Erys? - tajemnicza postać upewniła się wyraźnie oddychając z ulgą. Szarpnął za gałkę, ale drzwi nie drgnęły. - Kurwa - warknął, siłując się z zamkiem.
- L-Luke? - upewniłam się nie wierząc własnym uszom. Co on tutaj robi? Do tego w wigilię, gdy powinien spędzać czas z rodzicami.
- Czekaj chwilę - powiedział cicho, a ja usłyszałam tylko oddalające się kroki.
- Luke? Luke! Co ty robisz?! - zawołałam za nim utrzymując odpowiedni ton głosu. W każdej chwili ktoś mógłby mnie usłyszeć, zobaczyć Luke'a i miałby kłopoty. Spore kłopoty.
Nie dostałam odpowiedzi. Zmartwiłam się, co on kombinował? Co chciał zrobić?
Stanęłam na palach wyglądać przez małe okienko na korytarz. Niestety, nie wiele mi to pomogło, ponieważ po drugiej stronie drzwi panował totalny mrok.
- Jestem - usłyszałam zdyszany głos chłopaka. - Ochrona w tej budzie to jakaś porażka.
Odetchnęłam z ulgą opierając głowę o drewnianą powłokę. Miałam wizję, że ochroniarz siedzący w kantorku go zatrzymał i.. nie chcę wiedzieć, co mógłby mu zrobić za włamanie do psychiatryka.
Do moich uszu doszedł dźwięk brzęczenia kluczy i przekręcania zamka. Czy on...?
Nagle drzwi się uchyliły, a ja mogłam wreszcie go zobaczyć. Ubrany w grubą, zimową kurtkę stał teraz przede mną. Do tego w wigilię. Czyli jedna cuda się zdarzają.
- Dlaczego... - wychrypiałam cicho. - Jak... - ciągnęłam dalej niskim głosem. - Co tutaj robisz?
- Przyszedłem po ciebie.
- Co?
- Nooo... - przeciągnął ironicznie. - Bierz rzeczy, spadamy.
- Co?
- Jeszcze raz powiesz co to zamknę cię i sobie pójdę - zagroził, wślizgując się do mojego pokoju. Patrzyłam na niego kompletnie zdezorientowana, marszcząc przy tym brwi. Totalnie nie rozumiałam jego zamiarów.
Dopiero teraz moje oczy zarejestrowały trzymaną w jego prawej ręce dużą, czarną torbę sportową. Miałam jeden, wielki mętlik w głowie. Nie potrafiłam poukładać sobie tego co zamierzał zrobić i co właściwie tutaj robił. Przecież powinien teraz siedzieć w ciepłym domu i wpychać w siebie same smakołyki, a tym czasem wkradł się do zamkniętego ośrodka, by... No właśnie, co by?
Spoglądałam raz na jego twarz, raz na trzymaną w ręce torbę.
W tym momencie wystawił ją w moim kierunku.
- Co to? - zapytałam wreszcie.
- Ubrania.
Nieświadomie wstrzymałam powietrze. Poczułam jak żołądek mi się ściska.
- Nie martw się. To są twoje ubrania - sprostował. - Teraz się spokojnie i grzecznie ubierzesz w to co ci przyniosłem, ja wyjdę, żebyś się nie krępowała i gdy będziesz gotowa wyjdziemy stąd, wszystko jasne?
- Ale dokąd pójdziemy? - niepewnie odebrałam od niego torbę, która trochę pociągnęła moją rękę w dół. Zaskoczyła mnie jej waga. Kamienie mi przyniósł, nie ubrania.
- Przebierz się - rozkazał i opuścił pomieszczenie, cicho zamykając za sobą drzwi.
Czym prędzej rzuciłam torbę na łóżku, rozsuwając zamek. Zaczęłam wyjmować znajdujące się w środku rzeczy, niedbale rozrzucając je po materacu. Gdy w dłonie wpadł mi t-shirt przybliżyłam go do twarzy zaciągając się jego zapachem. Doskonale znałam tę koszulkę. Dostałam ją od Nel, na piętnaste urodziny. Miałam do niej wielki sentyment. W końcu, była prezentem od mojej siostry, którą kochałam bezgranicznie.
Szybko wciągnęłam na siebie rzeczy. Wsunęłam stopy w ciepłe, wysokie trapery, które prawdopodobnie należały do Nel. Po raz pierwszy od tak dawna czułam się dobrze w tym co mam na sobie. Od wieków nie miałam na ramionach własnych ubrań, pachnących pięknym proszkiem, który tak bardzo przypominał zapach Nel. Mogłabym siedzieć i wąchać te ubrania.
Narzuciłam na ramiona kurtkę, którą Luke - nie wiem jak - upchną do tej torby. Chociaż jest bardzo pojemna. W końcu gra w hokeja.
Nie mogłam uwierzyć w to, że właśnie opuszczę szpital, bo dwóch latach wyjdę stąd, do tego nielegalnie. To jest dziwne uczucie, ale sprawiało, że dusza mi się uśmiechała. Moim organizmem zaczęła kierować adrenalina, która potęgowała mnie do działania.
Schowałam szpitalne ubrania pod poduszkę, zabierając torbę. Podeszłam do drzwi i nie wiedząc czemu, zatrzymałam się krok od nich. Jakaś pewna część mnie krzyczała, abym tego nie robiła, żebym została i grzecznie siedziała w swoim pokoju i.. użalała się nad swoim życiem. W jednym momencie potrząsnęłam energiczne głową na boki, pozbywając się z umysłu tego głosiku. Nabrałam powietrza do ust i powoli, głośno je wypuściłam. Przekręciłam powoli gałkę, starając się nie trząść za głośno. Uchyliłam drzwi, wpadając na sylwetkę Luke'a stojącego tyłem do nich. Gdy lekko go popchnęłam, prawie tracą równowagę, odwrócił się łapiąc mnie za łokcie, tym samym chroniąc przed upadkiem.
- W porządku? - upewnił się odbierając ode mnie torbę. Pokiwałam twierdząco głową, powoli zadzierając głowę, by móc na niego spojrzeć. Jego oczy biły ciepłem, szczęściem i radością. Podziwiałam go, że potrafił w taki sposób podchodzić do życia. Jak bardzo cieszył się wszystkim, nie miał zmartwień i mógł wieźć błogie życie szalonego nastolatka. Nawet nie zdawał sobie jak mu tego zazdrościłam.
Przełożył szelek torby przez głowę, przesuwając ją na plecy.
- Gotowa?
Chwilę się zawahałam, wpatrując w jego jasne oczy, które oganiała niepewność. W pewnym sensie chyba sam nie był gotów na to, ani dobrze nie przemyślał konsekwencji.
- Co jeśli się zorientują, że mnie nie ma? - mój głos zadrżał. Zaczęłam panikować.
- Odstawię cię prędzej niż myślisz. Tu jest jeden ochroniarz na cały szpital, do tego smacznie chrapnie na kanapie w kantorku. Nikt się nie kapnie - zapewnił mnie. - To jak?
Westchnęłam głośno i dodałam:
- Jestem gotowa - wyciągnął w moją stronę dłoń, którą ujęłam. Ciasną splótł nasze palce, delikatnie ciągnąć mnie w głąb korytarzy.
- Tak właściwie, jak się tutaj dostałeś? I jak stąd wyjdziemy? Przecież teren jest monitorowany.
- Zejdziemy schodami pożarowymi. Erys, sama mi to pokazałaś i nie wiesz? - spojrzał na mnie przez ramie, uśmiechając się z wyższością.
Minęliśmy korytarz, na którym znajdował się pokój od Haylee. Modliłam się aby w tym momencie nie wyszła i przypadkiem nas nie nakryła na małej ucieczce. Zrobiłaby wszystko, tylko żeby przytrafiły mi się jakieś konsekwencje. Jest zdzirą, ale krucha w środku. Przez los jaki ją spotkał, nie dziwie się, że na wszystkich się mści. Też bym zrobiła to na jej miejscu. W prawdzie.. zrobiłam.
Gdy dotarliśmy do ostatniej alejki, przed oczami ukazały mi się znajome drzwi, były lekko uchylone, a przez szparę wlatywało chłodne powietrze. Gdybym nie miała na sobie kurtki i spodni, w tym momencie czułabym, że zamarzam.
Luke pociągnął mnie w ich stronę stając naprzeciw nich, przepuścił mnie nie rozłączając naszych dłoni. Znaleźliśmy się obydwoje po drugiej stronie, zamknęliśmy je, by nikt nie zorientował się o mojej ucieczce. Przeszliśmy przez szklane drzwi, wychodzą na zewnątrz. Momentalnie uderzyło we mnie zimne i świeże powietrze. Długi czas nie czułam tego mroźnego wiaterku, była to chwila, którą mogłabym cieszyć się bez końca, świadomość, że za sekundę opuszczę mury psychiatryka sprawiały, że kurczył mi się żołądek. Nie był to ból zły, raczej trochę się stresowałam tym wszystkim. W dalszym ciągu nie wiedziałam co Luke planuje i dlaczego mnie stąd wyciąga, zamiast siedzieć w domu i grzać przy kominku, brzdąkać na gitarze, śpiewając wszystkie kolędy, do których znał chwyty, postanowił złamać się do psychiatryka. Cała jego rodzina siedziałaby w kole ciesząc się swoją obecnością i chwilą odpoczynku, ponieważ święta to najlepszy czas na relaks wśród rodzinnego grona.
- Halo? - zapytałam szeptem, oblizując suche wargi.
- Erys? - tajemnicza postać upewniła się wyraźnie oddychając z ulgą. Szarpnął za gałkę, ale drzwi nie drgnęły. - Kurwa - warknął, siłując się z zamkiem.
- L-Luke? - upewniłam się nie wierząc własnym uszom. Co on tutaj robi? Do tego w wigilię, gdy powinien spędzać czas z rodzicami.
- Czekaj chwilę - powiedział cicho, a ja usłyszałam tylko oddalające się kroki.
- Luke? Luke! Co ty robisz?! - zawołałam za nim utrzymując odpowiedni ton głosu. W każdej chwili ktoś mógłby mnie usłyszeć, zobaczyć Luke'a i miałby kłopoty. Spore kłopoty.
Nie dostałam odpowiedzi. Zmartwiłam się, co on kombinował? Co chciał zrobić?
Stanęłam na palach wyglądać przez małe okienko na korytarz. Niestety, nie wiele mi to pomogło, ponieważ po drugiej stronie drzwi panował totalny mrok.
- Jestem - usłyszałam zdyszany głos chłopaka. - Ochrona w tej budzie to jakaś porażka.
Odetchnęłam z ulgą opierając głowę o drewnianą powłokę. Miałam wizję, że ochroniarz siedzący w kantorku go zatrzymał i.. nie chcę wiedzieć, co mógłby mu zrobić za włamanie do psychiatryka.
Do moich uszu doszedł dźwięk brzęczenia kluczy i przekręcania zamka. Czy on...?
Nagle drzwi się uchyliły, a ja mogłam wreszcie go zobaczyć. Ubrany w grubą, zimową kurtkę stał teraz przede mną. Do tego w wigilię. Czyli jedna cuda się zdarzają.
- Dlaczego... - wychrypiałam cicho. - Jak... - ciągnęłam dalej niskim głosem. - Co tutaj robisz?
- Przyszedłem po ciebie.
- Co?
- Nooo... - przeciągnął ironicznie. - Bierz rzeczy, spadamy.
- Co?
- Jeszcze raz powiesz co to zamknę cię i sobie pójdę - zagroził, wślizgując się do mojego pokoju. Patrzyłam na niego kompletnie zdezorientowana, marszcząc przy tym brwi. Totalnie nie rozumiałam jego zamiarów.
Dopiero teraz moje oczy zarejestrowały trzymaną w jego prawej ręce dużą, czarną torbę sportową. Miałam jeden, wielki mętlik w głowie. Nie potrafiłam poukładać sobie tego co zamierzał zrobić i co właściwie tutaj robił. Przecież powinien teraz siedzieć w ciepłym domu i wpychać w siebie same smakołyki, a tym czasem wkradł się do zamkniętego ośrodka, by... No właśnie, co by?
Spoglądałam raz na jego twarz, raz na trzymaną w ręce torbę.
W tym momencie wystawił ją w moim kierunku.
- Co to? - zapytałam wreszcie.
- Ubrania.
Nieświadomie wstrzymałam powietrze. Poczułam jak żołądek mi się ściska.
- Nie martw się. To są twoje ubrania - sprostował. - Teraz się spokojnie i grzecznie ubierzesz w to co ci przyniosłem, ja wyjdę, żebyś się nie krępowała i gdy będziesz gotowa wyjdziemy stąd, wszystko jasne?
- Ale dokąd pójdziemy? - niepewnie odebrałam od niego torbę, która trochę pociągnęła moją rękę w dół. Zaskoczyła mnie jej waga. Kamienie mi przyniósł, nie ubrania.
- Przebierz się - rozkazał i opuścił pomieszczenie, cicho zamykając za sobą drzwi.
Czym prędzej rzuciłam torbę na łóżku, rozsuwając zamek. Zaczęłam wyjmować znajdujące się w środku rzeczy, niedbale rozrzucając je po materacu. Gdy w dłonie wpadł mi t-shirt przybliżyłam go do twarzy zaciągając się jego zapachem. Doskonale znałam tę koszulkę. Dostałam ją od Nel, na piętnaste urodziny. Miałam do niej wielki sentyment. W końcu, była prezentem od mojej siostry, którą kochałam bezgranicznie.
Szybko wciągnęłam na siebie rzeczy. Wsunęłam stopy w ciepłe, wysokie trapery, które prawdopodobnie należały do Nel. Po raz pierwszy od tak dawna czułam się dobrze w tym co mam na sobie. Od wieków nie miałam na ramionach własnych ubrań, pachnących pięknym proszkiem, który tak bardzo przypominał zapach Nel. Mogłabym siedzieć i wąchać te ubrania.
Narzuciłam na ramiona kurtkę, którą Luke - nie wiem jak - upchną do tej torby. Chociaż jest bardzo pojemna. W końcu gra w hokeja.
Nie mogłam uwierzyć w to, że właśnie opuszczę szpital, bo dwóch latach wyjdę stąd, do tego nielegalnie. To jest dziwne uczucie, ale sprawiało, że dusza mi się uśmiechała. Moim organizmem zaczęła kierować adrenalina, która potęgowała mnie do działania.
Schowałam szpitalne ubrania pod poduszkę, zabierając torbę. Podeszłam do drzwi i nie wiedząc czemu, zatrzymałam się krok od nich. Jakaś pewna część mnie krzyczała, abym tego nie robiła, żebym została i grzecznie siedziała w swoim pokoju i.. użalała się nad swoim życiem. W jednym momencie potrząsnęłam energiczne głową na boki, pozbywając się z umysłu tego głosiku. Nabrałam powietrza do ust i powoli, głośno je wypuściłam. Przekręciłam powoli gałkę, starając się nie trząść za głośno. Uchyliłam drzwi, wpadając na sylwetkę Luke'a stojącego tyłem do nich. Gdy lekko go popchnęłam, prawie tracą równowagę, odwrócił się łapiąc mnie za łokcie, tym samym chroniąc przed upadkiem.
- W porządku? - upewnił się odbierając ode mnie torbę. Pokiwałam twierdząco głową, powoli zadzierając głowę, by móc na niego spojrzeć. Jego oczy biły ciepłem, szczęściem i radością. Podziwiałam go, że potrafił w taki sposób podchodzić do życia. Jak bardzo cieszył się wszystkim, nie miał zmartwień i mógł wieźć błogie życie szalonego nastolatka. Nawet nie zdawał sobie jak mu tego zazdrościłam.
Przełożył szelek torby przez głowę, przesuwając ją na plecy.
- Gotowa?
Chwilę się zawahałam, wpatrując w jego jasne oczy, które oganiała niepewność. W pewnym sensie chyba sam nie był gotów na to, ani dobrze nie przemyślał konsekwencji.
- Co jeśli się zorientują, że mnie nie ma? - mój głos zadrżał. Zaczęłam panikować.
- Odstawię cię prędzej niż myślisz. Tu jest jeden ochroniarz na cały szpital, do tego smacznie chrapnie na kanapie w kantorku. Nikt się nie kapnie - zapewnił mnie. - To jak?
Westchnęłam głośno i dodałam:
- Jestem gotowa - wyciągnął w moją stronę dłoń, którą ujęłam. Ciasną splótł nasze palce, delikatnie ciągnąć mnie w głąb korytarzy.
- Tak właściwie, jak się tutaj dostałeś? I jak stąd wyjdziemy? Przecież teren jest monitorowany.
- Zejdziemy schodami pożarowymi. Erys, sama mi to pokazałaś i nie wiesz? - spojrzał na mnie przez ramie, uśmiechając się z wyższością.
Minęliśmy korytarz, na którym znajdował się pokój od Haylee. Modliłam się aby w tym momencie nie wyszła i przypadkiem nas nie nakryła na małej ucieczce. Zrobiłaby wszystko, tylko żeby przytrafiły mi się jakieś konsekwencje. Jest zdzirą, ale krucha w środku. Przez los jaki ją spotkał, nie dziwie się, że na wszystkich się mści. Też bym zrobiła to na jej miejscu. W prawdzie.. zrobiłam.
Gdy dotarliśmy do ostatniej alejki, przed oczami ukazały mi się znajome drzwi, były lekko uchylone, a przez szparę wlatywało chłodne powietrze. Gdybym nie miała na sobie kurtki i spodni, w tym momencie czułabym, że zamarzam.
Luke pociągnął mnie w ich stronę stając naprzeciw nich, przepuścił mnie nie rozłączając naszych dłoni. Znaleźliśmy się obydwoje po drugiej stronie, zamknęliśmy je, by nikt nie zorientował się o mojej ucieczce. Przeszliśmy przez szklane drzwi, wychodzą na zewnątrz. Momentalnie uderzyło we mnie zimne i świeże powietrze. Długi czas nie czułam tego mroźnego wiaterku, była to chwila, którą mogłabym cieszyć się bez końca, świadomość, że za sekundę opuszczę mury psychiatryka sprawiały, że kurczył mi się żołądek. Nie był to ból zły, raczej trochę się stresowałam tym wszystkim. W dalszym ciągu nie wiedziałam co Luke planuje i dlaczego mnie stąd wyciąga, zamiast siedzieć w domu i grzać przy kominku, brzdąkać na gitarze, śpiewając wszystkie kolędy, do których znał chwyty, postanowił złamać się do psychiatryka. Cała jego rodzina siedziałaby w kole ciesząc się swoją obecnością i chwilą odpoczynku, ponieważ święta to najlepszy czas na relaks wśród rodzinnego grona.
Postawiłam stopę na pierwszym schodku, drugą na niżym i na zmianę. Nim się obejrzałam postawiłam nogę na ziemi. Uniosłam głowę rozglądając się dookoła. Przeszło przeze mnie dziwnie uczucie. Nie potrafię nazwać tego stanu, poczułam się inna, wolna. Dziwnym sposobem po dwóch latach opuściłam szpital, wyszłam na zewnątrz, postawiłam nogę na gruncie, do tego śniegu! Uwielbiałam zimę, była moją ulubioną porą roku, bo wtedy można najbardziej dostrzec piękno natury. A najlepsze z tego jest zabawa na śniegu. Robienie bałwana, wojna na śnieżki, jazda na łyżwach, na zamarzniętym jeziorze. Spełnienie marzeń.
Mocno ściskałam dłoń blondyna, zaczynając drżeć. Zrobiło mi się strasznie zimno, gdy zawiał mocniejszy wiatr. Nie miałam ani rękawiczek, ani szalika, który mógłby w jakimkolwiek stopniu ogrzać moje ciało. Mimo grubej kurtki i spodni, przeszywały mnie lodowate podmuchy. Nie oszukujmy się, to nie jest najcieplejszy miesiąc jak na Brisbane.
- Zimno ci? - zapytał nagle Luke, spoglądając na mnie troskliwie. Powoli pokiwałam głową, spuszczając wzrok na swoje buty.
Poczułam, że puścił moją dłoń, a po chwili coś ciepłego oplatające moją szyję. Pośpiesznie uniosłam wzrok marszcząc brwi. Przed oczami miałam chłopaka, który owinął mnie swoim szalikiem. Uśmiechnął się delikatnie, związując ze sobą dwa końce. Nic więcej nie powiedział, z powrotem złapał moją dłoń krocząc przed siebie.
Pierwszy raz czułam się tak swobodnie, tak dobrze, lekko i czułam się sobą. Nie musiałam nikogo udawać, nie musiałam chować się przed światem, żyłam, bo tak miało być. Cieszyłam się każdą chwilą, która mijała, w towarzystwie kogoś, kto sprawiał, że miałam ochotę żyć. Odnowił mój świat, wpuszczając do niego blask, który lata temu został zgaszony przez szarugę i smutek. Bo tak było - żyłam w świecie pozbawionym kolorów i radości. Teraz jest inaczej, jestem wolna.
- Powiesz mi wreszcie dokąd idziemy? - jęknęłam zmęczona tym ciągłym marszem. Wykrzywiałam usta w grymasie, czując jak bolą mnie nogi, a od nadmiaru chłodu zamarzam. Niemal wisiałam na ramieniu Luke'a, który ciągle szedł przed siebie, nie zważając na nic. Jak gdyby nigdy nic. Mimo moich ciągłych marudzeń i jęczenia, nie dostawałam nawet odpowiedzi na zadane pytania. Cisza.
- Przestaniesz wreszcie marudzić? - spuścił na mnie wzrok, co sprawiło, że na niego spojrzałam, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie potrafiłam wyczytać emocji z jego twarzy. Było to coś pomiędzy: "mam cię dość", a "chcę cię zaskoczyć".
- Ale zimno mi! - pisnęłam, szczelnie owijając się kurtką oraz szalikiem chłopaka. - I nogi mnie bolą od tego ciągłe chodzenia. Czuję się jakbyśmy robili błędne koło - rozejrzałam się dookoła, próbując zarejestrować jakieś kształty, które mogły się powtórzyć. Lecz nic takiego się nie zdarzyło. Przemierzaliśmy całkiem inną ulicę, niż wszystkie pozostałe.
- Jeszcze kilka metrów, wytrzymasz czy mam cię wpakować do tej torby?
- Chyba wytrzymam.
Więcej nie odezwałam się ani słowem. Bardzo ciekawiło mnie, co Luke miał w planach, tym bardziej, że nie powiedział nic, trzymał mnie w niepewności, przez co zaczęłam się obawiać jego zamiarów. Zgrywał tajemnicze, nie lubię, gdy coś nie jest mi jasne.
Po kolejnych kilkudziesięciu minutach spaceru, dotarliśmy do czyjejś posesji, przy brzegu oceanu. Byłam zdziwiona tym miejscem, tym bardziej, że wokół nas leżał śnieg. Nieciekawa pora roku na plażę.
Pomimo, że całość w żaden sposób się nie sklejała, nie odezwałam się więcej. Miałam w głowie masę pytań, dotyczącą tego co chce zrobić, z trudnością je powstrzymywałam, ponieważ ciekawość zaczęła rozrywać mnie od środka.
Luke zatrzymał się bez uprzedzania mnie. Wlekłam się dosłownie za jego plecami, gdy przystanął uderzyłam w nie z impetem, prawie wywracając się na śnieg. Zadarłam głowę posyłając mu gniewne spojrzenie, na co on jedynie uśmiechnął się przepraszająco.
- Jesteśmy.
Rozejrzałam się dookoła, jedyne co widziałam to niewielki domek, znajdujący się na piasku blisko brzegu morza. Był parterowy, kilka okien znajdowały się w ścianach od naszej strony, w których świeciło się światło. Od zewnątrz wyglądał na bardzo przytulny, mimo wszechogarniającej nas ciemności oraz zimna. Wyobrażałam sobie siedzącą w środku rodzinę, która zajada się puddingiem lub innymi słodkościami, przy kominku i oświetlonej choince.
Ścisnęło mnie w żołądku na samą tę myśl. Oczy zapiekły mnie od łez, z trudem udało mi się je powstrzymać.
- Dlaczego tu jesteśmy? - potrząsnęłam głową, odrzucając nieprzyjemne myśli. - Przecież to czyjaś posiadłość - słusznie zauważyłam, przyglądając się podwórkowi, na którym właśnie staliśmy. Poczułam się nieswojo wiedząc, że postawiliśmy nogi na prywatnym terenie. Jeszcze mógł ktoś wyjść i wezwać policję za naruszanie porządku, cokolwiek.
- To jest mój teren.
Zadarłam głowę, by móc spojrzeć na Luke'a, który w ogóle nie przejmował się zaistniałą sytuacją. Zmarszczyłam brwi z niedowierzaniem.
Jak to jego posiadłość?
- Nie gap się już tak na mnie, tylko chodź! - pociągnął mnie w stronę werandy. Weszliśmy po schodkach, stając przed drzwiami. Przełknęłam ślinę czując narastający stres. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, co może być w środku. Co jeśli się zawiodę? - Zamknij oczy - poprosił, niepewnie je zamknęłam biorąc głęboki oddech. Odszukałam po omacku jego dłoni, by mocno ją zacisnąć. Ciepło jego dłoni owinęło moją rękę, gładząc delikatnie jej wierzch.
Nie wiem dlaczego to wszystko jest dla mnie takie trudne. Dawno nie przeżywałam takich okazji i może do dla mnie nowość? Czuję się obco w tym co się dzieje. I to jest najgorsze.
Klamka zapadła w dół, czułam jak Luke się porusza, obchodząc mnie od tyłu. Położył wolną dłoń na moim ramieniu, popychając mnie tym gestem przed siebie. W moją twarz uderzyło przyjemne ciepło oraz zapach jakiś potraw. Nie potrafiłam określić żadnej z nich, ale ten zapach był niesamowity. Dawno nie czułam prawdziwego jedzenia.
- Otwórz oczy - odezwał się blondyn nad moim uchem. Delikatnie rozchyliłam powieki.
- Wesołych świąt!
Rozchyliłam delikatnie wargi nie mogąc uwierzyć w to co się właśnie stało. Przede mną stała Nel, we własnej osobie. Obok niej było trzech chłopaków, których mogłam uznać za przyjaciół Luke'a, o których zdążył mi wiele opowiedzieć.
Dłużej nie potrafiłam się powstrzymać, rzuciłam się w kierunku Nel, wpadając w jej ramiona. Objęła mnie z całej siły, powtarzając moje imię jak w transie. Łzy napłynęły do moich oczu, których już nie powstrzymałam i pozwoliłam im wypłynąć.
- Boże, Nel... - zaszlochałam, ciągle przytulając do siebie siostrę. - Nie wierzę, nie wierzę... - powtarzałam, nie chcąc jej już nigdy puścić.
- Tęskniłam za tobą, Erys - szepnęła mi do ucha.
- Jak ty... Skąd się tutaj wzięłaś? - zasypałam ją pytaniami, odsuwając kawałek i ocierając mokre policzki wierzchem dłoni.
- Luke mnie sprowadził - uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając za moje plecy. Odwróciłam się, spotykając zadowoloną minę chłopaka. Zrobiłam kilka kroków w jego kierunku, po chwili znajdując się naprzeciw niego. Zadarłam głowę, uważnie przyglądając się jego twarzy.
- Dziękuję za najwspanialszy prezent - powiedziałam na tyle cicho, kierując te słowa tylko do niego. Uśmiechnęłam się najszczerzej jak potrafiłam, przytulając się do niego. Objął mnie swoimi ramionami, mocno przyciskając do siebie.
- Masz piękny uśmiech, wiesz? Powinnaś częściej z niego korzystać - zaśmiałam się pod nosem, nie chcąc go jeszcze wypuścić. Jak dla mnie ta chwila mogłaby trwać wiecznie.
- Dobra gołąbeczki - odezwał się jeden z przyjaciół Luke'a, który jeśli dobrze pamiętałam, nazywał się Calum. - Pora do stołu! Wszystko wystygnie.
Rozebraliśmy się z kurtek, zostawiając je na wieszaku stojącym w rogu pokoju. Udaliśmy się do pomieszczenia obok, gdzie znajdował się dość spory stół. Stało siedem krzeseł, a on sam był wyłożony samym najlepszym jedzeniem.
Poczułam na dłoni ciepły dotyk. Zadarłam głowę, widząc przed sobą zadowolonego Hemmingsa. Ostatni raz przytuliłam się do jego boku, dziękując tym gestem za to co dla mnie zrobił.
- Wesołych świąt, Erys - złożył czuły pocałunek na moim czole.
- Wesołych świąt, Luke. Dziękuję ci za wszystko.
Dziennik psychopatki, 24 grudnia, 2023 rok, ok. 00:06.
"Czasem nie wierzymy w cuda, które są w jakimś stopniu możliwe. Twierdzimy, że nie ma czegoś takiego jak 'magia świąt', ponieważ to tylko głupie przesądy. Jest wiele rzeczy będących tylko marzeniami, ale może nie wszystko jest wyobraźnią? Wystarcza czasem gram nadziei, który jest małą cząstką samego siebie. Wszystko jest możliwe, przy odrobinie wiary. Bo przecież... nadzieja umiera ostatnia.
Mocno ściskałam dłoń blondyna, zaczynając drżeć. Zrobiło mi się strasznie zimno, gdy zawiał mocniejszy wiatr. Nie miałam ani rękawiczek, ani szalika, który mógłby w jakimkolwiek stopniu ogrzać moje ciało. Mimo grubej kurtki i spodni, przeszywały mnie lodowate podmuchy. Nie oszukujmy się, to nie jest najcieplejszy miesiąc jak na Brisbane.
- Zimno ci? - zapytał nagle Luke, spoglądając na mnie troskliwie. Powoli pokiwałam głową, spuszczając wzrok na swoje buty.
Poczułam, że puścił moją dłoń, a po chwili coś ciepłego oplatające moją szyję. Pośpiesznie uniosłam wzrok marszcząc brwi. Przed oczami miałam chłopaka, który owinął mnie swoim szalikiem. Uśmiechnął się delikatnie, związując ze sobą dwa końce. Nic więcej nie powiedział, z powrotem złapał moją dłoń krocząc przed siebie.
Pierwszy raz czułam się tak swobodnie, tak dobrze, lekko i czułam się sobą. Nie musiałam nikogo udawać, nie musiałam chować się przed światem, żyłam, bo tak miało być. Cieszyłam się każdą chwilą, która mijała, w towarzystwie kogoś, kto sprawiał, że miałam ochotę żyć. Odnowił mój świat, wpuszczając do niego blask, który lata temu został zgaszony przez szarugę i smutek. Bo tak było - żyłam w świecie pozbawionym kolorów i radości. Teraz jest inaczej, jestem wolna.
- Powiesz mi wreszcie dokąd idziemy? - jęknęłam zmęczona tym ciągłym marszem. Wykrzywiałam usta w grymasie, czując jak bolą mnie nogi, a od nadmiaru chłodu zamarzam. Niemal wisiałam na ramieniu Luke'a, który ciągle szedł przed siebie, nie zważając na nic. Jak gdyby nigdy nic. Mimo moich ciągłych marudzeń i jęczenia, nie dostawałam nawet odpowiedzi na zadane pytania. Cisza.
- Przestaniesz wreszcie marudzić? - spuścił na mnie wzrok, co sprawiło, że na niego spojrzałam, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie potrafiłam wyczytać emocji z jego twarzy. Było to coś pomiędzy: "mam cię dość", a "chcę cię zaskoczyć".
- Ale zimno mi! - pisnęłam, szczelnie owijając się kurtką oraz szalikiem chłopaka. - I nogi mnie bolą od tego ciągłe chodzenia. Czuję się jakbyśmy robili błędne koło - rozejrzałam się dookoła, próbując zarejestrować jakieś kształty, które mogły się powtórzyć. Lecz nic takiego się nie zdarzyło. Przemierzaliśmy całkiem inną ulicę, niż wszystkie pozostałe.
- Jeszcze kilka metrów, wytrzymasz czy mam cię wpakować do tej torby?
- Chyba wytrzymam.
Więcej nie odezwałam się ani słowem. Bardzo ciekawiło mnie, co Luke miał w planach, tym bardziej, że nie powiedział nic, trzymał mnie w niepewności, przez co zaczęłam się obawiać jego zamiarów. Zgrywał tajemnicze, nie lubię, gdy coś nie jest mi jasne.
Po kolejnych kilkudziesięciu minutach spaceru, dotarliśmy do czyjejś posesji, przy brzegu oceanu. Byłam zdziwiona tym miejscem, tym bardziej, że wokół nas leżał śnieg. Nieciekawa pora roku na plażę.
Pomimo, że całość w żaden sposób się nie sklejała, nie odezwałam się więcej. Miałam w głowie masę pytań, dotyczącą tego co chce zrobić, z trudnością je powstrzymywałam, ponieważ ciekawość zaczęła rozrywać mnie od środka.
Luke zatrzymał się bez uprzedzania mnie. Wlekłam się dosłownie za jego plecami, gdy przystanął uderzyłam w nie z impetem, prawie wywracając się na śnieg. Zadarłam głowę posyłając mu gniewne spojrzenie, na co on jedynie uśmiechnął się przepraszająco.
- Jesteśmy.
Rozejrzałam się dookoła, jedyne co widziałam to niewielki domek, znajdujący się na piasku blisko brzegu morza. Był parterowy, kilka okien znajdowały się w ścianach od naszej strony, w których świeciło się światło. Od zewnątrz wyglądał na bardzo przytulny, mimo wszechogarniającej nas ciemności oraz zimna. Wyobrażałam sobie siedzącą w środku rodzinę, która zajada się puddingiem lub innymi słodkościami, przy kominku i oświetlonej choince.
Ścisnęło mnie w żołądku na samą tę myśl. Oczy zapiekły mnie od łez, z trudem udało mi się je powstrzymać.
- Dlaczego tu jesteśmy? - potrząsnęłam głową, odrzucając nieprzyjemne myśli. - Przecież to czyjaś posiadłość - słusznie zauważyłam, przyglądając się podwórkowi, na którym właśnie staliśmy. Poczułam się nieswojo wiedząc, że postawiliśmy nogi na prywatnym terenie. Jeszcze mógł ktoś wyjść i wezwać policję za naruszanie porządku, cokolwiek.
- To jest mój teren.
Zadarłam głowę, by móc spojrzeć na Luke'a, który w ogóle nie przejmował się zaistniałą sytuacją. Zmarszczyłam brwi z niedowierzaniem.
Jak to jego posiadłość?
- Nie gap się już tak na mnie, tylko chodź! - pociągnął mnie w stronę werandy. Weszliśmy po schodkach, stając przed drzwiami. Przełknęłam ślinę czując narastający stres. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, co może być w środku. Co jeśli się zawiodę? - Zamknij oczy - poprosił, niepewnie je zamknęłam biorąc głęboki oddech. Odszukałam po omacku jego dłoni, by mocno ją zacisnąć. Ciepło jego dłoni owinęło moją rękę, gładząc delikatnie jej wierzch.
Nie wiem dlaczego to wszystko jest dla mnie takie trudne. Dawno nie przeżywałam takich okazji i może do dla mnie nowość? Czuję się obco w tym co się dzieje. I to jest najgorsze.
Klamka zapadła w dół, czułam jak Luke się porusza, obchodząc mnie od tyłu. Położył wolną dłoń na moim ramieniu, popychając mnie tym gestem przed siebie. W moją twarz uderzyło przyjemne ciepło oraz zapach jakiś potraw. Nie potrafiłam określić żadnej z nich, ale ten zapach był niesamowity. Dawno nie czułam prawdziwego jedzenia.
- Otwórz oczy - odezwał się blondyn nad moim uchem. Delikatnie rozchyliłam powieki.
- Wesołych świąt!
Rozchyliłam delikatnie wargi nie mogąc uwierzyć w to co się właśnie stało. Przede mną stała Nel, we własnej osobie. Obok niej było trzech chłopaków, których mogłam uznać za przyjaciół Luke'a, o których zdążył mi wiele opowiedzieć.
Dłużej nie potrafiłam się powstrzymać, rzuciłam się w kierunku Nel, wpadając w jej ramiona. Objęła mnie z całej siły, powtarzając moje imię jak w transie. Łzy napłynęły do moich oczu, których już nie powstrzymałam i pozwoliłam im wypłynąć.
- Boże, Nel... - zaszlochałam, ciągle przytulając do siebie siostrę. - Nie wierzę, nie wierzę... - powtarzałam, nie chcąc jej już nigdy puścić.
- Tęskniłam za tobą, Erys - szepnęła mi do ucha.
- Jak ty... Skąd się tutaj wzięłaś? - zasypałam ją pytaniami, odsuwając kawałek i ocierając mokre policzki wierzchem dłoni.
- Luke mnie sprowadził - uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając za moje plecy. Odwróciłam się, spotykając zadowoloną minę chłopaka. Zrobiłam kilka kroków w jego kierunku, po chwili znajdując się naprzeciw niego. Zadarłam głowę, uważnie przyglądając się jego twarzy.
- Dziękuję za najwspanialszy prezent - powiedziałam na tyle cicho, kierując te słowa tylko do niego. Uśmiechnęłam się najszczerzej jak potrafiłam, przytulając się do niego. Objął mnie swoimi ramionami, mocno przyciskając do siebie.
- Masz piękny uśmiech, wiesz? Powinnaś częściej z niego korzystać - zaśmiałam się pod nosem, nie chcąc go jeszcze wypuścić. Jak dla mnie ta chwila mogłaby trwać wiecznie.
- Dobra gołąbeczki - odezwał się jeden z przyjaciół Luke'a, który jeśli dobrze pamiętałam, nazywał się Calum. - Pora do stołu! Wszystko wystygnie.
Rozebraliśmy się z kurtek, zostawiając je na wieszaku stojącym w rogu pokoju. Udaliśmy się do pomieszczenia obok, gdzie znajdował się dość spory stół. Stało siedem krzeseł, a on sam był wyłożony samym najlepszym jedzeniem.
Poczułam na dłoni ciepły dotyk. Zadarłam głowę, widząc przed sobą zadowolonego Hemmingsa. Ostatni raz przytuliłam się do jego boku, dziękując tym gestem za to co dla mnie zrobił.
- Wesołych świąt, Erys - złożył czuły pocałunek na moim czole.
- Wesołych świąt, Luke. Dziękuję ci za wszystko.
Dziennik psychopatki, 24 grudnia, 2023 rok, ok. 00:06.
"Czasem nie wierzymy w cuda, które są w jakimś stopniu możliwe. Twierdzimy, że nie ma czegoś takiego jak 'magia świąt', ponieważ to tylko głupie przesądy. Jest wiele rzeczy będących tylko marzeniami, ale może nie wszystko jest wyobraźnią? Wystarcza czasem gram nadziei, który jest małą cząstką samego siebie. Wszystko jest możliwe, przy odrobinie wiary. Bo przecież... nadzieja umiera ostatnia.
Erys"
x x x x x x x x x x x x x
Wesołych świąt kochani!
Wiem, że dodaję go po świętach, ale nie potrafiłam go
skończyć, wiecie, goście, impreza i takie tam. Brak czasu, ale już go
skończyłam i oto jestem!
Życzę Wam wszystkiego dobrego, spełnienia marzeń przy
pierwszej gwiazdce, miłości, ciepła i dobroci. Na nowy rok nie życzę, bo
rozdział będzie prawdopodobnie 3.01.
Chcę Was tak ogólnie poinformować, 8 rozdział jest ostatnim
rozdziałem, który mam na zapas, później już będę musiała pisać na bieżąco, ale
nie mam pojęcia czy uda mi się to. Będę się starać co tydzień, jak nie to co 2
tygodnie.
Jeszcze raz wesołych!
Kochanie moje najdroższe!
OdpowiedzUsuńPowiem ci, że jestem tak bardzo z Ciebie duma, że sama nie mogę w to uwierzyć.
Dodatek, który dla nas przygotowałaś jest przecudowny. Jestem normalnie oczarowana! Bardzo mi się spodobał.
Zachowanie Luke i Erys, i w ogóle to wszystko jest.. genialne! Duży, cholerny plus za te urywki z Dziennika Psychopatki.. czy ty sobie zdajesz sprawę jak to jest mądrze i w ogóle cudownie napisane?
No jestem chyba wniebowzięta..
Dobra robota kochanie! Wszystko jest tutaj idealne i bardzo mi się to spodobało.
Jesteś najlepsza xx
Jejku.. ten dodatek jest idealny!
OdpowiedzUsuńLuke tutaj to życie>>>
(duży plus za to, że nie było pocałunku i nie zrobiłaś z tego samej słodkości)
Pozdrawiam //