sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 11

Erys

Puściłam rękę chłopaka, naciągając mocniej rękawy swetra na dłonie. Przymknęłam oczy, czując kolejną falę bólu przechodzącą przez moją czaszkę. Bóle głowy nie chciały ustąpić, przychodziły coraz częściej i z większą siłą. Wszystkie tabletki przeciwbólowe, które podawał mi lekarz nie działały. Doktor Bryant twierdził, że stres i zdenerwowanie powodu ciągłe bóle. Problem polegał na tym, że ja się nie stresowałam, nie odczuwałam rodzaju zestresowania ani zdenerwowania... W każdym razie myślałam, że nie denerwuję się niczym. W pewnym momencie do mojej głowy przyszła pewna teoria, dotycząca nieustających bólów.
Spojrzałam na stojącego po mojej prawej stronie Luke'a, który z zaciekawieniem obserwował co dzieje się za oknem. Powiedział, że chce zaliczyć rok, siedząc tutaj ze mną. Zgodziłam się, a nawet nie sądziłam, że tak szybko mi się przyda jego obecność. Pojawił się pierwszy plus zgody układu.
- Dlaczego się tak na mnie patrzysz? - zapytał powoli, marszcząc brwi. Dotarło do mnie, że zamyśliłam się i ciągle wpatrywałam się w chłopaka.
- Zrobisz coś dla mnie.
- Nie licz na to - prychną i odwrócił się, idąc w stronę łóżka, po chwili zajmując na nim miejsce. Wyciągną nogi, zakładając kostki jedna na drugą, podpierając się rękami za sobą.
Zmierzyłam go wzrokiem. Śmieszyło mnie jego podejście względem mojej osoby. Nie pomoże mi? To ja nie pomogę jemu.
- A chcesz zdać klasę?
Obrócił głowę w bok, przymykając oczy. Sformułował dłonie w pięści na pościeli. Zaciskał szczękę, co oznaczało, że wytrąciłam go z równowagi.
Nie ważne, jak bardzo będzie się starał, by zaliczyć klasę, nie ważne, jak bardzo chce udowodnić wszystkim, że jest w stanie zrobić coś wbrew jego woli. W moich oczach on ciągle będzie rozpieszczonym dzieciakiem, któremu wszystko wolno.
Patrząc, jak szybko można go zdenerwować, mogę wywnioskować, że nigdy wcześniej nie był szantażowany. Zabawnie było patrzeć, jak mało wie o życiu, a pewnie jest starszy ode mnie. Mi życie dało największą, a zarazem najokrutniejszą lekcję, z której można wyciągnąć bardzo ważny morał. Najpierw trzeba zrozumieć, dlaczego właśnie jest tak, nie inaczej.
- To jak? Dogadamy się? - zapytała dumnie, wiedząc, że nie ma wyboru.
- Niech będzie - westchnął, poprawiając się na materacu. - W czym mam ci pomóc, Erys?
- W psychiatryku zostało coś mojego. Nikt nie może się do tego dostać. Chciałabym abyś mi to przyniósł. Jest owinięte w poszewkę z poduszki i nie masz prawa zaglądać do środka.
- Niby co? Listę twoich ofiar?
Zacisnęłam usta w wąską linię, czując przyśpieszony rytm serca.
On to naprawdę powiedział? To zdanie w rzeczywistości padło z jego ust?
Poczułam jak w moich oczach zgromadziły się łzy. Nie wierzyłam, że on to powiedział, nie wierzyłam, że uwierzył Haylee, która parę dni temu powiedziała coś podobnego. Nie potrafiłam w to uwierzyć, że był w stanie to powiedzieć. W tym momencie moje życie ponownie runęło, jak domek z kart. Tyle czasu.. Minęło tyle czasu, odkąd nie chciałam nikogo zabić, a w tej chwili miałam ochotę to robić. Ponownie miałam ochotę bez skrupułów zabić. Wtedy to nie był czyn z czystym umysłem, teraz by był. Może po tym czułabym wielką ulgę, której od dawna nie mogę znaleźć. Jedynie co czuję to nicość, pustkę, czarną otchłań, która wyniszcza mnie od środka. W tym momencie to wszystko się skumulowało i trafiło we mnie z większą siłą, przez co czuję się jak nic nie warta szmata, którą każdy może sobie pomiatać na lewo i prawo. Prawda jest inna - jestem człowiekiem, mającym uczucia, a te uczucia są jedynym co mam. Nie mam radości, nie mam miłości, nie mam jasności i dobroci. Mam gniew, ciemności i gniew. Jestem duszą, błąkającą się bez celu na tym świecie, bo dla mnie tutaj nie ma miejsca.
- Erys... J-ja przepraszam - zająknął się, podnosząc z łóżka. Zrobił krok w moją stronę, ale szybko zatrzymałam go ruchem ręki, nawet nie patrząc na niego. Nie potrafiłam na niego spojrzeć, jedyne co czułam to wstręt, złość, furię i smutek.
- Nie podchodź - nakazałam cicho, zaciskając powieki, by nie wypłynęła z nich żadna łza. - Po prostu wyjdź.
- Ale Er...
- I daj mi spokój. Radź sobie sam - zeskoczyłam z parapetu, szybkim tempem mijając go i skręcając do łazienki. Pośpiesznie zamknęłam drzwi na klucz, bezwładnie opadając na podłogę. Pierwsza łza spłynęła po moim policzku, co bolało niemiłosiernie. Każda najmniejsza słabość sprawiała, że nienawidziłam się z każdym dniem coraz bardziej. Nienawidziłam w sobie tego, jak łatwo jest mnie zranić, wyciągając moją przeszłość. To jest jedna, jedyna rzecz, którą można mnie zniszczyć. To jest przeszłość, która wyniszcza mnie za każdym razem tak samo mocno.
- Erys... - ciche pukanie rozbrzmiało w pomieszczeniu.
- Idź sobie - odpowiedziałam. - Póki się powstrzymuję przed skrzywdzeniem cię.

~
Pusty wzrok zawiesiłam na oknie, mające swoje miejsce w ścianie, dokładnie naprzeciw mnie. Zaciskałam mocno w dłoni pościel, powstrzymując się przed zrobieniem jakiegoś błędu, których mam za sobą zdecydowanie za dużo, a kolejne tylko by mnie pogrążyły. Jednak ta chęć upustu emocji dawała mi się we znaki, przez co telepało mną na tym łóżku. Samotne łzy, spokojnym tempem spływały po moich policzkach. Pociągałam nosem, co kilka minut próbując wyrzucić z głowy te ciągłe myśli, które niszczyły mi czaszkę. Czułam się coraz gorzej. Czułam, jak znów zaczyna niszczyć mi się psychika, jak najmniejszy szczegół na nią wpływa, najmniejszy błąd, ja nie wytrzymam i nie będę w stanie zrobić nic normalnego. Mimo, że już wcześniej moje czyny i myślenie nie były normalne - teraz było jeszcze gorzej.
Ja umierałam.
Coraz częściej miałam myśli, aby odejść z tego świata i zostawić go w spokoju. Nie tylko świat na tym zyska, ja również. Pozbędę się cierpienia, które sprawiają mi wszyscy, na każdym możliwym kroku. Jestem już za słaba, by to wszystko znosić. Nie potrafię odpowiednio funkcjonować. Wszystko sprawia mi ból, nie tylko ludzie mi go dokładają, sama sobie go sprawiam.
Mam już dość słuchania na swój temat jedynie wiązanki przekleństw, jaka to ja nie jestem, a jaka powinnam być. Co się stało, się nie odstanie. Przeszłości nie zmienię, nikt mi jej nie zmieni. Ludzie powinni zacząć odróżniać przeszłość od teraźniejszości. Żyjąc jedynie wydarzeniami, które mamy za sobą dobre kilka lat, nie powinny wpływać na naszą rzeczywistość. Każdy się zmienia, zaczyna dostrzegać swoje błędy, a przyznanie się do tych błędów to jest największy sukces. Wypieranie się ich nie sprawi, że znikną. One ciągle są, wystarczy zakopać je głęboko w brudach świata, nie znikną, ale zostaną zapomniane.
Klamka zapadła, a do środka wszedł lekarz. Obróciłam głowę, by złapać z nim kontakt wzrokowy. Widząc, że zmierza w moją stronę i zatrzymuje się po prawej stronie łóżka, podniosłam się do pozycji siedzącej. Założyłam kosmyk spadających mi włosów na oczy za ucho, przymykając oczy, czując jak ból głowy wrócił.
- Ból nie ustępuje? - zapytał, dotykając mojego ramienia, jakbym zaraz miała zemdleć.
Pokiwałam jedynie twierdząco głową, nie będąc nawet w stanie odpowiedzieć. Dlaczego ten ból nie chciał przejść? Zjadłam tyle leków, nawet zostałam podpięta do kroplówki. Wszystko na nic, impulsy bólu w okolicach skroni pojawiały się, gdy tylko chciałam zrobić jakiś nagły ruch.
- Nie denerwujesz się niczym? Stresujesz? - usiadł na łóżku, uważnie mi się przyglądając.
- N-nie, raczej nie - szepnęłam, podtrzymując głowę na ręce, którą opierałam o kolano.
- Płakałaś?
Uniosłam wzrok na doktora, nieświadomie wstrzymując powietrze.
- Nie - odpowiedziałam krótko, uciekając gdzieś wzrokiem.
- Możesz mi powiedzieć, jestem lekarzem. A jeśli mi nie ufasz, mogę zadzwonić po twoją mat...
- Jej jeszcze bardziej nie ufam - natychmiast mu przerwałam, wchodząc w słowo. - Nie ufam nikomu - dodałam, bardziej do siebie, niż doktora Bryanta, który i tak to usłyszał.
- Nawet temu chłopakowi, który tutaj był zaledwie godzinę temu?
Chwilę się zamyśliłam, analizując wypowiedziane słowa przez lekarza. Śmieszne, jak łatwo zmylić ludzi, tworzą historie wykreowane przez samych siebie, nie znając prawdy. Nie winię doktora Bryanta za to, ale jeśli się nie wie czegoś na jakiś temat, lepiej po prostu się nie odzywać.
Parsknęłam cicho śmiechem, spoglądając w lewo. Pokręciłam głową na boki, wracając wzrokiem z powrotem na lekarza.
- Jemu nie ufam na pierwszym miejscu.
- Może pora zacząć otwierać się na świat, pozwolić wejść kolorowym barwom do swojego świata. Wtedy wszystko jest łatwiejsze. Wiesz A...
- Erys - momentalnie mu przerwałam, słysząc te pierwszą literkę. - Mam na imię Erys.
- Nie. Nie masz na imię Erys. Erys to wytwór wyobraźni wielu ludzi, którzy stworzyli cię na swój obraz, taką jaką cię widzą. To przezwisko, które określa to kim się stałaś. Nie to kim jesteś naprawdę.
- Jestem tym czym się stałam. Nikt tego nie zmieni. Skąd doktor to wie? - zmarszczyłam delikatnie brwi, nie zdając sobie sprawy, że zna taką wielką część mojej przeszłości.
Cicho się zaśmiał, kręcąc z rozbawienia głową.
- Nie potrzeba teleskopu, by ujrzeć gwiazdy. Wystarczy tylko odrobina rozumu, by wiedzieć, że tam są - uśmiechnął się do mnie ciepło, podnosząc się z materaca, by po chwili opuścić salę.
Siedziałam ciągle w jednej pozycji, zamurowało mnie.
Nie potrzeba teleskopu, by ujrzeć gwiazdy? Co to do cholery znaczyło?
Drzwi ponownie się otworzyły, a w ich progu stanęła moja matka, wraz z Nel.
Widząc siostrę, która prawie podbiegła do mojego łóżka, dusza mi się uśmiechnęła. Wręcz rzuciła się na nie, by po chwili mocno mnie przytulić. Szybko oplotłam ramionami jej drobną sylwetkę, zamykając ją w czułym uścisku. Tak, to zdecydowanie było to czego najbardziej potrzebowałam w tej chwili. Potrzebowałam bliskości Nel, której nikt nie jest w stanie mi dać. Ona jest jedyna w swoim rodzaju, potrafi podnieść mnie na duchu w najtrudniejszych dla mnie chwilach. Ona jest aniołem, który mnie podnosi.

Przechodziłam przez szpitalny korytarz, wracając z kolejnej serii badań. Powolnym krokiem, szłam w kierunku swojej stali, która była piętro wyżej. Miałam już skręcać na schody, ale moją uwagę przykuła stojąca z doktorem Bryantem moja matka, która bardzo żywo rozmawiała z lekarzem. Nie dzieliła nas wielka odległość. Schowałam się za ścianą, nastawiając ucho, by móc coś usłyszeć. Ciekawiło mnie, na jaki temat rozmawiają.
- Może Erys powinna już wrócić do ośrodka? - zapytała go, robiąc błagalną minę w stronę doktora. - Wydaje mi się, że w tym miejscu nie czuje się najlepiej.
- Dlaczego chce ją pani tak szybko odesłać do zamkniętego szpitala? Póki co nie sprawia żadnych problemów, ani nie daje nam ostateczności, by tam wróciła. Na razie powinna zostać tutaj. Ciągle nie potrafimy zbić jej ciśnienia, a bóle nie ustępują. Powrót w takiej sytuacji nie jest najlepszym rozwiązaniem, ani otoczenie, w którym by się znajdowała.
- Czuję się bezpieczniej, gdy moja córka jest w psychiatryku - moja dolna warga automatycznie powędrowała delikatnie w dół. Czy moja własna rodzona matka powiedziała, że woli mnie oglądać w psychiatryku, niż szpitalu służby zdrowia? Nie potrafiłam uwierzyć, że te słowa padły z jej ust. O kogo ona może się bać? O doktora Bryanta? Personel? Nel? Siebie? Kogo, do cholery? Przecież nic nie robię. Nie jestem nawet w stanie dłuższą chwilę siedzieć, więc dlaczego Blaise wygaduje takie rzeczy? Może to ona powinna się leczyć, nie ja.
Odsunęłam się od ściany, nie chcąc słyszeć dalszej części tej rozmowy. Wystarczająco się dzisiaj dowiedziałam na swój temat, kolejna dawka cierpienia i bolesnej prawdy, że jestem potworem. Nie posiadającym uczuć potworem, który krzywdzi ludzi. A prawda jest taka, że to ludzie krzywdzą i niszczą mnie. Za każdym razem to ja jestem najbardziej upokarzana i równana z błotem, bo przecież... jestem psychopatką, która bez skrupułów zabiła kiedyś człowieka.
Nigdy nie wypowiadaj się na temat, o którym nie masz bladego pojęcia. Może się okazać, że jednak prawda jest inna, wtedy ona się nie wyda taka prosta.
Weszłam po schodach, zmierzając do swojej sali. Chciałam jak najszybciej odizolować się od ludzi, chciałam samotności, tylko ona sprawia, że czuję się w jakimś stopniu normalna. Chociaż nie zawsze daje mi takie możliwości. Czasem sprawia, że myślę nad sensem życia, a zaś innym razem po prostu się cieszę z tego co jest. Bo przecież mogło być gorzej.
Moje wahania nastroju zmieniały się szybko, za szybko. Raz miałam ochotę odejść, a innego wrócić do rzeczywistości i robić wszystko, aby tylko móc opuścić psychiatryk i wieść życie o jakim pragnęłam.
Minęłam łóżko, kierując się do wielkiego okna z parapetem, by zając na nim miejsce. Oparłam plecy oraz głowę o ścianę, przymykając oczy.
Czułam się fatalnie. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Traciłam siły oraz chęci do walki. Wszystko zaczęło się sypać, a ja nie miałam na to najmniejszego wpływu. Teraz zostaje tylko czekać... Czekać na koniec. Powiedzieć "żegnaj" i zakończyć wszystko. Nic nie ma sensu, nie ma czegoś, kogoś, kto sprawiłby, że moje życie nabrałoby sensu. Przepadło. Więc czekam. Czekam na tego, który jako pierwszy mnie wykończy ostatecznie.
Po sali rozległo się cichutkie pukanie, gdyby nie cisza, nie byłabym w stanie tego usłyszeć.
Obróciłam głowę w kierunku środka sali. Jednak nie usłyszałam żadnego otwierania drzwi ani kroków. Zmarszczyłam brwi, schodząc z parapetu. Podeszłam do końca ściany, podpierając się o nią ręką i wychylając w głąb pomieszczenia. Rozejrzałam się, ale nikogo nie było. Zrobiłam dwa kroki w przód, zerkając w stronę drzwi. Gdy mój wzrok spoczął na przedmiocie, który znajdywał się pod nimi, zdziwiłam się. Powolni stawiałam następne kroki, zbliżając się do drzwi. Schyliłam się po rzecz, łapiąc do rąk biały materiał. Nie potrafiłam uwierzyć. Znalazłam otwór materiału zaglądając do środka. Wyciągnęłam przedmiot, z niedowierzaniem wpatrując się w niego.
Przyniósł go. Luke przyniósł mi mój dziennik z psychiatryka.
Zerknęłam jeszcze do środka, a na dnie poszewki leżał mój zielony ołówek, jednak mój wzrok natrafił na coś jeszcze. Mała biała karteczka leżała na ziemi, obok mojej stopy. Podniosłam ją odnajdując tekst na drugiej stronie.
Nie martw się, nie zajrzałem do środka.


Dziennik psychopatki, 11 października, 2023 rok.

"Nigdy wcześniej nie spodziewałabym się, że trzymanie dziennika w dłoniach to takie wspaniałe uczucie. Dziwne, ale odczułam ulgę, wiedząc, że jest ze mną i nikt go nie znajdzie. Kto wie, ile osób pokusiłoby się aby przeczytać wpisy wariatki. Jak wiele można tutaj znaleźć. Dociekliwi ludzie są w stanie nawet naruszyć czyjąś prywatność, by tylko rozgrzebać jego przeszłość. Zabawne, jak spotkałam wielu ludzi, którzy chcieli poznać moją przeszłość. Zawsze zadawałam sobie pytanie, co by im to dało, jeśli by się dowiedzieli? Są gotowi poznać Erys, która została zniszczona przez świat? Nie każdy byłby na tyle silny, by to znieść. Słuchać tego nie jest jeszcze tak ciężko, przeżyć - potrójnie gorsze. Po prostu się niszczysz, niszczą cię ludzie, którzy nie mają nic ciekawszego do roboty, jak znęcanie się nad innymi. Cierpienie psychiczne to jest jak wyrywanie mózgu, czujesz, że tracisz kontakt z rzeczywistością, a później nie zostaje nic, tylko pustka, będąca jeszcze większym bólem. Wylatujesz, po prostu koniec, na który nie masz wpływu. Najprościej jest się poddać. Siły by walczyć? Ciężko jest je w sobie skumulować na tyle, aby spróbować od nowa. Nie każdy jest tak silny, ale każdy ma szansę, lecz tę szansę trzeba potrafić wykorzystać. Więcej się może taka nie trafić, więc póki jest ta głupia nadzieja, skorzystaj z niej. Dla mnie ona już umarła dawno temu.
Erys"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz