niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 12

Dziennik psychopatki, 12 październik, 2023 rok.

"Od zawsze czułam się wrakiem człowieka, który nie jest potrzebny na tym świecie. Wiecznie odczuwałam jak każda osoba, którą spotkam na swojej drodze, odpycha mnie od siebie, ponieważ wie, że nie pasuję do normalnych rówieśników. Zawsze byli moim przeciwieństwem, a ja? Byłam nikim, w porównaniu do wszystkich, ale nie potrafiłam w żaden sposób tego zmienić, aby czuć się swobodnie w stąpaniu po ziemi. Bardzo długo siedzi we mnie to uczucie, a ja nie robię nic, by to zmienić. Miałam tyle wolnego czasu, który jedynie zmarnowałam. Mogłam odmienić samą siebie, ale nie potrafiłam przełamać tej bariery, nie umiałam zburzyć muru nienawiści do całego świata, by zacząć coś od początku. Wybaczyć wszystkie krzywdy.
Ale co jeśli dałabym komuś kolejną szansę? To by było jak danie komuś ponownie pistoletu, bo za pierwszym razem nie trafił. Najbardziej obawiam się ponownego skrzywdzenia. Boję się ponownego piekła na ziemi, które ludzie są wstanie mi sprawić.
Erys"

Ułożyłam zielony ołówek na zapisanej stronie, zamykając dziennik. Przymknęłam oczy, biorąc jeden głęboki wdech. Samotna, gorąca łza wytyczyła swoją dróżkę na moim policzku, spadając w otchłań pustki, którym było moje serce.
Tak bardzo nienawidzę siebie... Tak bardzo nienawidzę swojej słabości, gdy tylko przeszłość zagości w mojej głowie. Wszystko było w porządku, ale jednak demony przeszłości postanowiły powrócić. Nie chcę znów umierać psychicznie. Chcę się wreszcie odrodzić.
Przetarłam dłońmi twarz, pozbywając się mokrego śladu na skórze, odkładając dziennik pod swoje poduszki. Spojrzałam na wiszącą nade mną kroplówkę, podłączoną do wenflonu. Znajdujące się w małym woreczku płynne lekarstwo, powoli spływało cienką rureczką, wpływając do mojego organizmu. Delikatne, chłodne uczucie rozchodziło się w mojej lewej dłoni, przez co przeszły przez moje plecy zimne dreszcze.
Drzwi się otworzyły, a w ich progu stanęła pielęgniarka, która posłała mi delikatny uśmiech. Chciałam go - o dziwo - odwzajemnić, ale nie potrafiłam. Sama nie wiedziałam, dlaczego. Tak po prostu, mimo wszystko, nie udało mi się to. Nie potrafiłam.
Kobieta, która zaglądała do mnie co kilka godzin, podeszła do stojaka, na którym wisiała, już resztka kroplówki, by zatrzymać jej działanie. Z uwagą wpatrywałam się w poczynania pielęgniarki. Delikatnie nachyliła się nad łóżkiem, aby odczepić wężyk od mojego wenflonu. Zakręciła mały koreczek, prostując się. Zabrałam zużytą torebkę po lekarstwie, przesuwając stojak kawałek od łóżka.
- Jak się czujesz? - zapytała z troską. Obracała powoli w dłoniach torebeczkę, z lekko pochyloną głową w bok, przypatrując się mi, swoimi wielkimi zielonymi oczami.
- W porządku.
- Głowa dalej cię boli?
- Już nie - chciałam zakończyć tę żenującą rozmowę. Czułam się jakbym była na oddziale dziecięcym.
Każdy pracownik, który do mnie przychodził, traktował mnie niczym dziecko, należące mieć ciągle na oku. To, że jestem z psychiatryka, nie znaczy, że można mnie traktować jak opóźnioną umysłowo.
Między mną, a pielęgniarką zapadła chwila niezręcznej cichy. Podejrzewam, że ta cisza była krępująca bardziej dla niej, niż dla mnie.
- Zajrzę do ciebie później - po dłuższej chwili milczenia się odezwała, po czym szybko opuściła moją salę.
Prychnęłam pod nosem, podnosząc się z miejsca. Zeszłam z łóżka, idąc w stronę parapetu, na którym zajęłam miejsce. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym dostała inną salę bez tego parapetu. To miejsce było niczym mój stary fotel w ośrodku. Miejsce, w którym zatracam się w niespełnionych marzeniach, rozmyślam nad sensem życia lub po prostu oglądam niebo za kratami okna.
Do moich uszu doszło dźwięk ponownie otwierania drzwi. Przymknęłam oczy, wzdychając ciężko.
- Kto tym razem? - zawołałam poirytowana całą sytuacją. Czy nikt nie może dać mi chwili wytchnienia, gdy tego najbardziej potrzebuję? Gdy potrzebuję chwili samotności?
Kiedy nikt się nie odezwał, zeskoczyłam z parapetu, poprawiając górę z piżamy i wychodząc zza ściany.
- Chcę być sa... - zacięłam się, gdy zobaczyłam osobą stojącą naprzeciw mnie. - Po co tutaj przyszedłeś? Mało ci po wczoraj?
- Z tego co pamiętam to mamy umowę - zignorował dalszą część mojego zdania.
- Została zerwana - prychnęłam, odwracając się, aby wrócić na parapet.
- Nie przypominam sobie abyśmy cokolwiek zrywali.
- Daj mi spokój - sapnęłam, zmęczona tym jego uparciem. Dlaczego on to ciągle robi? Dlaczego nie odpuści? Przecież mogę powiedzieć dyrektorce, aby mu zaliczyła te prace i koniec tematu. Jeśli tak bardzo mu zależy na zdaniu tych prac społecznych, wystarczyło mnie poprosić, jestem w stanie skłamać. Dla świętego spokoju jestem w stanie kłamać.
- Boże, dziewczyno. Dlaczego z ciebie jest taki uparty człowiek? - westchnął, podnosząc głos. Podszedł do ściany, wchodząc do mojego małego konta. Przymknęłam oczy, nie chcąc dać się wytrącić z równowagi.
- Możesz po prostu wyjść? 
- Ja pierdole, nie mam do ciebie siły!
- To wyjdź.
- Dlaczego nie dopuszczasz do siebie nikogo? - zapytał, przez co na chwilę wstrzymałam powietrze, mocno zaciskając powieki. 
- Dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że chcę być sama? - nie wytrzymałam i podniosłam głos. Odwróciłam się do niego twarzą, wpatrując się w niego z mordem w oczach.
- Dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że ktoś chce dla ciebie dobrze?!
- Dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że ja nie chce litości?!
- Jakiej litości, do cholery! Od kiedy pomoc, to litość?!
- Człowieku, na tym świecie nie ma dobrych ludzi, są tylko litościwi lub pragnący twojej porażki - zakończyłam, wymijając go, w celu wyjścia z sali. Krew się we mnie zagotowała, słuchając jego nędznej gadki wyssanej z palca.
Co może wiedzieć frajer, który nie wie co to cierpienie?
- Co ty możesz wiedzieć o świecie - mruknął pod nosem.
Zatrzymałam się w pół kroku, powoli odwracając do niego przodem.
- Coś ty powiedział? - zapytałam dla pewności, mimo że bardzo dobrze usłyszałam tamto zdanie. - Ja nie wiem nic o życiu? Ja? To pewnie ty wiesz. W takim razie opowiedz mi, jakie to życie jest - ciągnęłam ironicznie, krzyżując ręce na piersi.
Zamilkł.
- Widzisz? - wskazałam ręką na niego. - Gówno wiesz o życiu i o mnie. Nikt ci noża nie wbił prosto w serce, nikt ci nie złamał psychiki, nikt cię nie wkopał w największe gówno świata, nikt nie zmieszał cię z błotem. Nikt, nikt do cholery! - wrzasnęłam na całe gardło, aż było słychać zachrypnięcie. - Jesteś gówniarzem, który nie rozumie niczego. Nie przeżyłeś tego co ja, nikt nie nazywał cię mordercą, nikt nie powiedział o tobie złego słowa, nikt nie powiedział na ciebie narkoman, nikt nie powiedział do ciebie wariat, nikt nie powiedział na ciebie psychopata. Jak możesz mówić mi, że nic nie wiem o życiu?! Kiedy ty beztrosko skakałeś sobie na imprezach, ja gniłam w psychiatryku, słysząc odbijające się głowie wyzwiska, którymi obrzucił mnie świat. Kiedy to ludzie wdeptywali mnie w ziemię, zamiast mi pomóc, po prostu wszystko kumulowali i łącznie rzucili prosto we mnie. Wiesz jak to jest dostać wszystkie swoje błędy prosto w twarz? Jak to jest kiedy rodzina się od ciebie odwróci? Potrafisz sobie wyobrazić jak to jest, gdy wszyscy nazywają cię ojcobójczynią?
Gdy zakończyłam wyrzucone z siebie wszystkie uczucia siedzące we mnie, mina Luke'a momentalnie się zmieniła. Jego dolna warga powędrowała w dół, a oczy powiększyły swój rozmiar do wielkości monet. 
Próbował coś powiedzieć, co chwilę otwierając usta i je zamykając, lecz żaden dźwięk z nich nie wychodził.
- Właśnie, Luke. Tak to jest, gdy popełnia się za dużo błędów i zaczyna się je dostrzegać po latach. Wtedy nie ma już nic. Jest tylko pustka, która wyniszcza cię od środka. Jest za późno na cokolwiek.
- Nigdy nie ma za późno na nowy początek, Aylar.
Moje ciało natychmiast się spięło. Wstrzymałam oddech, pusto wpatrując się w stojącego naprzeciw mnie chłopaka.
Ale skąd...? Skąd on zna moje prawdziwe imię? Jak dostał się do takich śmieci mojej przeszłości?
- Nie jestem Aylar - momentalnie zaprzeczyłam, chcąc zatuszować swoje przejęcie tym, że w jakiś sposób wypowiedziane przez niego imię we mnie trafiło. - Jestem Erys.
- Nie jesteś Erys - zrobił krok w moją stronę. - Nie mam pojęcia, skąd wziął ci się taki przydomek, ale wiem, że masz na imię Aylar.
- Aylar już nie ma od dawna - zaczęłam, a mój głos zadrgał. - Ona umarła wiele lat temu.
- Czemu nie chcesz spróbować odbudować tego, co zostało zniszczone?
- Jestem na to za słaba - sapnęłam, czując zmęczenie tym ciągłym wybranianiem się i zaprzeczaniem samej sobie.
- Potrafisz znieść całe zło świata, a nie potrafisz postawić kroku ku odrodzeniu? - uniosłam na niego swoje spojrzenie. Oczy zapiekły mnie od gromadzących się w nich łez. Dokładnie przyglądałam się jego tęczówką, starając się wyczytać cokolwiek z jego wyrazu twarzy.
On miał rację - pomyślałam, nie wierząc, że przeszło mi to przez głowę. Dlaczego on miał rację? Dlaczego dopiero on musiał mi uświadomić, że wszystko co sobie tyle lat wmawiałam, jest błędne? Dlaczego musiałam czekać na te słowa ponad trzy lata? Nikt wcześniej nie powiedział mi czegoś takiego, nawet Nel nie była w stanie powiedzieć mi takich słów. Moja rodzona matka wątpiła we mnie, twierdząc, że lepiej jeśli zostanę zamknięta w szpitalu psychiatrycznym.
- Wystarczy odrobina wiary.
- Nie potrafię już uwierzyć - westchnęłam, pozwalając aby łzy wypłynęły z moich oczu. Luke był pierwszą osobą, przy której rozpłakałam się od długiego czasu. On zobaczył moje łzy porażki, mimo zawartej samej sobie obietnicy, że nikt nigdy ich nie zobaczy.
- Pamiętaj, Aylar. Nadzieja umiera ostatnia - nic więcej nie dodał, tylko podszedł do mnie, przytulając mnie do siebie. Zszokowana jego gestem, stałam jak wryta, patrząc w sufit. Mimo wszystko, był to najmilszy gest jaki ktokolwiek mógł mi dać, w ciągu ostatnich kilku lat.
Niepewnie oplotłam go na wysokości ramion, zaciskając dłoń na kapturze jego bluzy, przymykając oczy, z których wypłynęły ostatnie łzy.

~
Wyszłam z sali, w celu udania się na pobieranie krwi. Zamknęłam za sobą drzwi, skręcając w lewo na korytarzu. Postawiłam nogę przed siebie, zostając w bezruchu. Na krzesełkach, równolegle do mnie, siedziała moja matka, która uważnie wpatrywała się we mnie. Jej wyraz twarzy był bardzo dziwny, wręcz przerażający. Przeszedł mnie dreszcz, widząc jej poważną minę i oczy, które zrobiły się czarne.
Jednak przypomniała mi się jej ostatnia rozmowa z doktorem Bryantem. W jednym momencie ogarnęła mnie złość. Zacisnęłam dłonie w pięści, nie odrywając wzroku od Blaise.
- Chyba musimy porozmawiać, Erys - zaczęła, podnosząc się z krzesełka. Przewiesiła torebkę przez ramię, zmierzając w moją stronę.
- Nie sądzę, abyśmy miały o czym rozmawiać - odpowiedziałam z jadem.
Nie miałam o czym rozmawiać z tą kobietą. Zraniła mnie tymi słowami, które przekazała lekarzowi. Jak bezuczuciowa musi być matka, aby chcieć zamykać swoją córkę w psychiatryku?
- O czym ty mówisz? I nie tym tonem do mnie, to po drugie - ostrzegła mnie palcem wskazującym.
- Jakoś średnio mnie to obchodzi - wzruszyłam obojętnie ramionami, udając, że przyglądam się swoim paznokciom.
- Córeczko, co się z tobą dzieje? - jej głos przejęła fala troski. Oh, doprawdy? Teraz? Chyba troszkę za późno.
- Dlaczego cię to w ogóle obchodzi?
- Jesteś moim dzieckiem, zawsze mnie obch...
- Nie - momentalnie weszłam jej w słowo. - Ja ciebie nigdy nie obchodziłam, wiecznie miałaś mnie gdzieś. Wolałaś mnie zamknąć w psychiatryku, żeby tylko sąsiedzi nie niszczyli naszego dobrego nazwiska! - wrzasnęłam na cały korytarz, przez co kilku pacjentów oraz personel przyjrzało się naszej dwójce. Blaise się spięła, posyłając wszystkim przepraszające spojrzenia. Szkoda, że dla wszystkich jest dobra, tylko nie dla mnie. - Nic nie zrobiłaś, aby mnie nie zamknęli, tylko żywcem wepchnęłaś mnie w ich ręce, dając pod całkowitą niemoc. Stwierdziłaś, że będzie ci łatwiej jeśli się mnie pozbędziesz? - prychnęłam sarkastycznie, coraz bardziej podnosząc głos. - Nie zrobiłaś kompletnie nic. Miałaś mnie totalnie gdzieś. Nie pomogłaś mi - zaczęłam wyliczać na palcach. - Nie stanęłaś w mojej obronie, nie walczyłaś o mnie - wyciągnęłam trzy palce. - Zastanawiam się czy przypadkiem ty nie powinnaś zostać zamknięta w tym psychiatryku - zakończyłam, z bólem wpatrując się w reakcję matki.
W jej oczach zgromadziły się łzy, które szybko wpłynęły na światło dzienne. Coś mnie ukuło w okolicach serca widząc jej łzy, ale nie zniosłabym trzymania w sobie tego wszystkiego. Tyle czasu to wszystko się we mnie gromadziło, że nadszedł czas, aby się tego wszystkiego pozbyć.
Czułam ulgę. Niesamowitą ulgę po pozbyciu się tego wszystkiego, co powiedziałam zarówno Luke'owi, jak i Blaise. Miałam dość dźwigania tego ciężaru, teraz było mi tak lekko i przyjemnie, że gdyby nie płacząca matka, mogłabym się uśmiechnąć, ale jednak jej łzy sprawiły rozkruszenie się mojego serca. Nie chciałam tego nigdy oglądać, lecz sama do tego doprowadziła. 
- Idź już - powiedziałam, z drżącym głosem. Próbowałam zapanować nad tym, ale nie potrafiłam. - Nie chcę cię widzieć - odwróciłam głowę w bok, zaciskając mocno powieki.
Usłyszałam jedynie stukot szybko oddalających się obcasów. Otworzyłam oczy, zerkając czy Blaise ciągle tu stoi. Kamień spadł mi z serca, gdy przede mną nie było nikogo.
Jednak zmarszczyłam brwi. Przed oczami mignęła mi czarna postać, która chowała się za ścianą. Widziałam jedynie zakapturzoną postać, znikającą tak szybko jak się pojawiającą.
Postanowiłam zignorować ten fakt i nie przejmować się, pewnie jakiś dzieciak, nudzący się z oddziału dziecięcego, szuka zabawy.
Wzruszyłam ramionami, chcąc wrócić do swojej sali. Wysunęłam rękę w stronę klamki, lecz szybko się powstrzymałam. Uniosłam jedną brew ku górze, widząc przyklejoną kawałkiem taśmy wyrwaną kartkę z zeszytu. Złapałam ją między palce, odrywając od klamki, czytając krótki tekst.
Idź do toalety za rogiem - X.
Uniosłam głowę, rozglądając się po korytarzu, by po chwili wrócić wzrokiem do kawałka papieru. "X"? Jaki "X"? Dlaczego mam iść do toalety?
Chwilę się zawahałam, ale ciekawość wzięła górę. Zgięłam kartkę na cztery części, kryjąc ją w pięści. Jeszcze raz przeanalizowałam korytarz, myśląc kto mógłby to napisać. Żadna teoria nie przychodziła mi głowy, miałam kompletną pustkę.
Ruszyłam w kierunku podanym na kartce. Niepewnie skręciłam na prawo, podchodząc do drzwi łazienki. Obróciłam głowę na prawo i lewo, sprawdzając czy ktoś się tutaj nie kręci, kto mógłby być nadawcą krótkiej wiadomości. Nikt podejrzany nie rzucił mi się w oczy, jedynie pielęgniarki biegały po salach.
Wróciłam wzrokiem na gałkę drzwi z toalety. Wyciągnęłam rękę w jej stronę, chcąc ją przekręcić. Jednak się zawahałam czy to dobry pomysł. W końcu się przełamała i dotknęłam metalu, przekręcając go. Popchnęłam drewno, zaglądając do środka. Poczułam coś mokrego pod stopami, więc spojrzałam w dół. Omal serce mi nie stanęło, gdy zorientowałam się, że stałam w krwi. Wstrzymałam powietrze, zamierając w bezruchu. Zrobiło mi się słabo, gdy zobaczyłam na środku łazienki ciało, leżące w wielkiej kałuży krwi, z nożem wbitym prosto w klatkę piersiową.
Szybko podbiegłam do ciała, padając na kolana. Gdy zobaczyłam twarz osoby, serce podskoczyło mi do gardła.
- Mamo...? - załkałam, czując jak szybko w moich oczach zgromadziły się łzy. W jednej chwili straciłam grunt pod nogami, czułam jak spadam w dół.
Moje ręce całe drżały, nie potrafiłam nic zrobić. Patrząc na pusty wzrok kobiety, zabolało mnie serce. Bolała mnie każda, najmniejsza część ciała, gdy patrzyłam na swoją matkę w krwi.
Wyciągnęłam rękę w stronę wystającego noża z klatki piersiowej, złapałam jego rączkę, mocno ciągnąc w górę. Wyjęłam go, a z rany trysła krew, która ubrudziła moje ubrania oraz kilka kropel wylądowało na mojej twarzy. W zakrwawionej ręce, trzymałam czarny nóż, który miał na rączce coś wyryte. Przyjrzałam się uważnie i zauważyłam, że to był X. Nic z tego nie rozumiałam, nie potrafiłam nic ułożyć w spójną całość.
W toalecie wszystko było z czerwonej cieczy, cała podłoga była pokryta kałużami. Śledziłam wzrokiem stróżki czerwonej mazi po umywalkach, zatrzymując się na lustrze. Powoli wstałam, kurczowo ściskając nóż w dłoni.
Na powierzchni lustra widniał jakiś tekst, napisany krwią. Krwią mojej matki. Z całej siły zacisnęłam w pięści nóż, czując ogarniającą się we mnie furię.
Pora na wyrównanie rachunków, szmato - X.
- Erys? - do toalety weszła pielęgniarka. Gdy zobaczyła co się tutaj wydarzyło, krzyknęła na całe gardło. W jednym momencie za futryną drzwi, zebrali się wszyscy ze szpitala. Gdzieś w tym tłumie zauważyłam blond włosy. Gdy napotkałam przerażony wzrok Luke'a, zabolał mnie żołądek. Wszyscy wpatrywali się we mnie, umazaną krwią i trzymającą nóż w ręce. - Zabiłaś własną matkę?
Nie potrafiłam nic powiedzieć. Nie potrafiłam zaprzeczyć, przecież nic nie zrobiłam. Nie dotknęłam jej. Po prostu stałam, patrząc na zebrany tłum ludzi, którzy zakrywali usta dłońmi, nie wierząc w ten widok. Jedna kobieta zemdlała, widząc sytuację w łazience.
Z moich oczy wypłynęły łzy. Ten ktoś to zrobił specjalnie. Specjalnie zabił moją mamę, zwabił mnie do tej toalety, aby wyglądało jakbym ja to zrobiła. Wszystko było dokładnie obmyślane, a ja to łyknęłam, jak idiotka, idąc do tej łazienki.
Ktoś mnie wrobił.

1 komentarz:

  1. Ta końcówka mnie zaskoczyła i to bardzo!
    Czekam na kolejny rozdział, jestem bardzo ciekawa reakcji Luka! <3

    OdpowiedzUsuń